Ponad 50 tys. fanów chce, aby Danny DeVito zagrał Wolverine'a. Ja też mam swoje marzenia związane z obsadą MCU
Są takie dni, kiedy Internet poprawia humor już na samym początku tygodnia. Tak też było w ten jakże szary i nieprzyjemny dla istot żywych poniedziałek. Okazuje się bowiem, że w sieci istnieje petycja domagająca się obsadzenia Danny’ego DeVito w roli Wolverine’a. I, co ważne, zebrała już całą masę podpisów.
Pod petycją domagającą się obsadzenia DeVito w roli Wolverine’a w MCU podpisało się ponad 50 tys. osób. Liczba oddawanych głosów rośnie, tak więc można się spodziewać, że do końca roku zostanie przekroczona granica co najmniej 75 tys. podpisów. Abstrahując od tego, czy jest to internetowy prank, niewinny żart, który wymknął się spod kontroli, czy szczera chęć i dobry pomysł na następcę Hugh Jackmana, Danny DeVito jako Wolverine robi furorę w sieci.
Przy całej sympatii dla DeVito wątpię, by Disney/Marvel zgodził się na taki ruch obsadowy. Tym bardziej, że, przynajmniej dla mnie, na zawsze pozostanie on już tylko Pingwinem z „Powrotu Batmana”.
Warto się jednak zastanowić nad tym, kto mógłby być innym, równie ciekawym kandydatem do roli marvelowskiego Rosomaka. Osobiście zatrzymałbym się na Hugh Jackmanie i nie kontynuował już losów tej postaci, ale nie bądźmy naiwni, to w końcu Hollywood.
Scott Eastwood
Dla mnie w tej chwili numerem jeden jest bezapelacyjnie Scott Eastwood, syn Clinta. Ma on dość podobny typ urody do Jackmana, jest w niej i pewna szorstkość, i delikatność zarazem. Eastwood od paru lat grywa niezbyt wymagające role w niewiele znaczących filmach klasy B, więc, podobnie jak w przypadku ojca, potrzebna mu szansa, by zapisać się w annałach popkultury.
Logan Marshall-Green
W tym wypadku nawet imię się zgadza. Logan to znakomity aktor, niestety nie znalazł dla siebie jak dotąd stałego miejsca w Hollywood, funkcjonuje raczej jako trochę ładniejsza wersja Toma Hardy’ego. A to bardzo krzywdzące, gdyż warsztat ma naprawdę świetny. Bez problemu widzę go jako cichego, ale też pełnego złości mutanta, z którym lepiej nie zadzierać. Ma on w dodatku w spojrzeniu pewną dumę, która sprawia wrażenie, jakby skrywał w sobie wiedzę co najmniej stulatka.
Taylor Kitsch
Kitsch próbował swego czasu flirtować z Hollywood, był o krok od zostania gwiazdą blockbusterów, ale niestety się nie udało. Po klapie „Johna Cartera” przeszedł na peryferia, grając w filmach niezależnych oraz epizodach seriali. Wolverine mógłby być więc jego powrotem do pierwszej ligi i pierwszym pełnoprawnym sukcesem.
Edgar Ramirez
To klasyczny twardziel, chociaż taki, któremu z oczu dobrze patrzy. Czyli jak ulał pasuje do Wolverine’a, będącego postacią pozytywną, choć szorstką względem wielu ludzi. Nawet tych, do których czuje głębsze, przyjacielsko-ojcowskie emocje. Ramirez to jeden z tych aktorów, który byłby w stanie unieść ten ciężar.
Jack Reynor
Wystąpił już m.in. w jednej z odsłon "Transformers" Michaela Baya, a także w znakomitym horrorze psychologicznych „Midsommar”. Reynor potrafi się więc odnaleźć zarówno w większych widowiskach, jak i grając bardziej charakterologiczne studium danej postaci. Jest na dobrą sprawę na początku swojej drogi.
Kit Harrington
Wysłuchajcie mnie spokojnie. Ja też nie uważam Harringtona za wybitnego aktora, ale z drugiej strony rola Wolverine’a nie jest jakoś specjalnie wymagająca jeśli chodzi o środki aktorskiego wyrazu. Już wiemy, że potrafi on zagrać milczącego typa. Na razie średnio go sobie wyobrażam w trybie „Berserk”, ale może właśnie dobrze by mu takie wyzwanie zrobiło. Choć z drugiej strony został on obsadzony w innym widowisku Marvela, „Eternals”, tak więc raczej nic z tego nie wyjdzie.
Dan Stevens
Dan Stevens już raz zagrał owłosioną bestię (gwoli przypomnienia dla mniej zorientowanych: w filmie „Piękna i Bestia”). W serialu „Legion” (notabene osadzonym w uniwersum mutantów Marvela) udowodnił, że jego warsztat jest znakomity i niezwykle szeroki. No i także posiada tę dzikość w oczach. Sęk w tym, że w „Legionie” gra on syna Charlesa Xaviera, więc to już wprowadziłoby poważne zamieszanie czasoprzestrzeni tego uniwersum. Niby Hollywood nie takie decyzje podejmowało, ale to byłoby zbyt naciągane, biorąc pod uwagę, że jest masa aktorów, którzy nie dostają tylu propozycji do grania.
Ben Barnes
Bena Barnesa kojarzycie pewnie z serialu „Westworld”. To dość intrygujący aktor, z całkiem sporym wachlarzem emocji oraz tajemnicą. Mógłby wnieść powiew świeżości do postaci Rosomaka. Póki co jest on dla mnie sporą niewiadomą, aczkolwiek taką, która stanowi fascynującą zagadkę.