REKLAMA

Dragon Ball Z: Resurrection F to sztuka kompromisu, która zadowoli każdego fana

„Dragon Ball Z: Resurrection F” nareszcie wyszedł poza Japonię. Drugi pełnometrażowy film w nowożytnej historii popularnej mangi doczekał się amerykańskiej i europejskiej premiery, na co ucieszy się każdy, kto spędzał popołudnia przed RTL7. Naprawdę im wyszło.

Dragon Ball Z: Resurrection F - świetna sztuka kompromisu
REKLAMA
REKLAMA

„Battle of Gods”, pierwszy pełnometrażowy film od czasu wskrzeszenia Dragon Balla, był… dziwny. Jasne, dostaliśmy wszystkich kultowych bohaterów. Mimo tego czuło się, że to zupełnie nowy rozdział, zupełnie nowa wizja, nowy styl i nowa kreska. Symbolem „inności” stał się Beerus – ten zły z „Battle of Gods”, który prezentuje zupełnie nowe podejście do poziomów mocy, nową filozofię walki i nową skalę konfliktu. Miało się wrażenie, jak gdyby fikcyjny świat stworzony przez Toriyamę stanął na głowie.

Dragon Ball Z Resurrection F 2

„Dragon Ball Z: Resurrection F” jest zupełnie inne. To kompromis między tym, co było, a tym, co będzie. Ukłon w stronę starszych fanów, a także zapowiedź zupełnie nowej przygody.

Fabuła drugiego filmu kinowego w nowożytnej historii Dragon Balla jest do bólu banalna. Tak oto pozostałości wojsk Freezera wykonują sekretną misję na Ziemi i znajdują wszystkie smocze kule. Złoczyńcy wypowiadają życzenie i proszą, aby Freezer wrócił do życia. Kosmici pospiesznie opuszczają planetę, a następnie wracają pod kontrolę dawnego tyrana.

Sam Freezer pała rządzą zemsty na Goku i jego drużynie. Chce odpłacić głównemu bohaterowi za lata spędzone w piekle, po raz pierwszy w swoim życiu zawzięcie trenując i podnosząc swoją moc. W tym samym czasie Goku i Vegeta są szkoleni pod okiem Beerusa (bóg zniszczenia) i Whisa (jego tajemniczy towarzysz), zdobywając kolejne, „boskie” poziomy mocy i jeszcze większą siłę.

Zdaje sobie sprawę, jak paskudnie musi to brzmieć. Wbrew pozorom, podczas samego seansu naprawdę nie jest tak źle. Kolejne elementy układanki pasują do siebie, natomiast każda scenariuszowa zawiłość zostaje wyjaśniona. Oczywiście w sposób skrajnie naiwny i dziecinny, ale jednak wyjaśniona.

Dragon Ball Z Resurrection F 4

Dlaczego Freezer stał się potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej? Jest. Dlaczego Gohan przeszedł olbrzymią metamorfozę? Jest. Czym są nowe, „boskie” poziomy mocy? Mniej więcej można wywnioskować. Dlaczego w „Dragon Ball Z: Resurrection F” zabrakło Gotena i Trunksa? Na siłę można to jeszcze zrozumieć. Cały film kinowy wręcz tonie w oparach absurdu, ale jest to ten rodzaj oparów, który wcale nie przeszkadza w pochłanianiu Resurrection of F. Oczywiście o ile byliście fanami anime.

Gdybym miał wskazać jeden element, który spodobał mi się najbardziej, bez dwóch zdań byłaby to dbałość o starszych, sentymentalnych odbiorców.

W „Dragon Ball Z: Resurrection F” pojawia się wiele wspomnień z serialu „Dragon Ball Z”. Sama postać Freezera to jeden wielki powrót do przeszłości. Co świetne, producenci filmu starali się nakreślić kosmicznego najeźdźcę w ten sam sposób, w jaki pamiętacie go ze stacji RTL7. Żadna tam nowa, „gruba” kreska. Ten sam poziom detali, ta sama paleta kolorów – starsi fani na pewno będą ukontentowani.

Freezer odznacza się na tle pozostałych postaci – ilością detali, wyraźnym charakterem, determinacją. Pokazuje i przypomina najlepszy okres w historii całej mangi. Owej nostalgii ulega sam szwarccharakter, komentując to jak urósł Gohan czy rozmawiając z Bulmą. Festiwal perełek, które doceni każdy fan serialu „Dragon Ball Z”.

Dragon Ball Z Resurrection F 3

Z perspektywy starszego odbiorcy, nie sposób nie napisać o całej otoczce „Dragon Ball Z: Resurrection F”. Twórcy filmu kinowego poświęcili rozsądną ilość czasu, aby pokazać, co stało się z ulubionymi postaciami na przestrzeni czasu. Ujęcia pokazujące Krilana pracującego w policji czy „nianię” Piccolo będą dla największych fanów czymś bezcennym. Szkoda tylko, że damskie kreacje po raz kolejny zostały zepchnięte na margines.

Przyczepić mogę się za to do walki. W „Dragon Ball Z: Resurrection F” wszystko wydaje się ciekawsze, niż pojedynki.

REKLAMA

To bardzo dziwna konkluzja, gdy mówimy o produkcji, która zawdzięcza sukces mordobiciom rozciągniętym na kilkanaście odcinków serialu anime. Nic jednak nie poradzę na to, że na tle stosunkowo ciekawych dialogów, znośnego humoru, indywidualnych historii każdej postaci oraz stale ewoluującego świata, finałowa batalia była po prostu *meh*.

Ta nie trwa jednak długo, natomiast „Dragon Ball Z: Resurrection F” jako całość to zaskakująco dobrze wyważona produkcja, która powinna zadowolić nowych widzów, ale również osoby odliczające dawniej minuty do kolejnego pasma z anime na kanale RTL7.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA