REKLAMA

Kino superbohaterskie wciąż ma problem z kobietami. Sprawdzamy, jak zmieniały się superbohaterki

Kino superbohaterskie jest obecnie większe niż kiedykolwiek wcześniej. Chęć zdobycia jak najszerszego grona widzów i zmieniające się obyczaje sprawiły, że na czołowe miejsca wśród postaci Marvela i DC wychodzą kobiety. Nie zawsze tak było. Obraz kobiet w kinie o superbohaterach to prawdziwy temat-rzeka.

dzień kobiet marvel
REKLAMA
REKLAMA

„Chcę być superbohaterką. Być sprytna jak Czarna Wdowa, nieposkromiona jak Kapitan Marvel, zabawna jak Shuri, szalona jak Harley Quinn, dzielna jak Ptaki Nocy i twarda jak Wonder Woman” – podobne słowa z ust młodych fanek komiksów i komiksowych adaptacji chyba nikogo już nie szokują. Po latach ciągłego wysłuchiwania, że superbohaterowie są dla chłopców, a księżniczki dla dziewczynek, nareszcie żyjemy w społeczeństwie, gdzie podobne zasady chwieją się w posadach. Nawet tak (wbrew pozorom) konserwatywne miejsce jak Hollywood nie mogło nie zauważyć tej globalnej zmiany.

Widzowie musieli się jednak trochę naczekać na pierwsze solowe produkcje o kobietach wchodzące w skład Marvel Cinematic Universe i DC Extended Universe. Pierwszym sygnałem zmian była oczywiście „Wonder Woman”, której finansowy sukces nareszcie przeważył stereotyp, że kobiece twarze nie gwarantują zarobków filmom superbohaterskim. W kolejnych miesiącach na superbohaterki zaczęto odważniej stawiać w następnych produkcjach, aż swoje własne produkcje dostały Kapitan Marvel oraz Harley Quinn i Ptaki Nocy (wkrótce dołączy do nich Czarna Wdowa). Premiera filmu o Carol Danvers trafiła zresztą do większości światowych kin właśnie 8 marca, w Dzień Kobiet. Tak jakby Marvel chciał pokazać, że to właśnie jest ich czas.

Rzecz w tym, że „Wonder Woman” i „Kapitan Marvel” nie były pierwszymi solowymi filmami o superbohaterkach od DC i Marvela.

O wcześniejszych próbach zdobycia kobiecej widowni po prostu wszyscy chcieliby zapomnieć. Na długo przed powstaniem kinowych uniwersów zdobyć kina próbowały choćby „Kobieta-Kot” i „Elektra”. W obu przypadkach wytwórnie odpowiedzialne za te produkcje wyszły z założenia, że wystarczy zrobić produkcję o bohaterce silnie związanej odpowiednio z Batmanem i Daredevilem, żeby odnieść sukces.

dzień kobiet marvel

Nie włożono jednak ani odrobiny wysiłku w to, żeby zrobić dobre filmy, ani chociaż dzieła zbieżne z komiksową bazą. Grana przez Halle Berry Catwoman nie była nawet Seliną Kyle, tylko kompletnie nową postacią. W dodatku cała fabuła „Kobiety-Kot” opierała się na walce z morderczym... przemysłem kosmetycznym. Czy można sobie wyobrazić bardziej obraźliwe stereotypowy pomysł? Z kolei „Elektra” w teorii była bezpośrednio powiązana z „Daredevilem”, ale w rzeczywistości z podobnych zapowiedzi niewiele wyszło. Nawet śmierć bohaterki w tamtym filmie została błyskawicznie przerobiona. I wcale nie był to najgłupszy fragment scenariusza „Elektry”.

Historia obecności kobiet we współczesnych kinie superbohaterskim wiążę się nierozerwalnie z figurą „damy w opałach”.

Rok 1978 przyniósł pierwszy film o Supermanie granym przez Christophera Reeve'a, od którego zaczęła się nowa faza popularności tego typu produkcji. Pierwsze skrzypce w „Supermanie” grali oczywiście mężczyźni, ale w trakcie castingów ważne dla jego twórców było znalezienie odpowiedniej aktorki do roli Lois Lane. Margot Kidder zdobyła liczne pochwały za swoją kreację błyskotliwej, dowcipnej i nieco wścibskiej dziennikarki. Nie ma sensu udawać, że głównym zadaniem Lois nie było wpadanie w tarapaty, z których uratować mógł ją tylko Kal-El.

Podobny trend można było dostrzec w filmach superbohaterskich jeszcze przez wiele kolejnych lat. Vicki Vale w „Batmanie”, Alice Cable w „Swamp Thing”, Dr. Chase Meridian w „Batman Forever” – każda z nich miała z jednej strony służyć jako potencjalny obiekt romansu dla bohatera, a z drugiej jako „dama w opałach”. Co ciekawe w tamtych czasach ciekawsze role dostawały aktorki grające negatywne postaci. Już w „Supermanie II” prawą ręką generała Zoda pochodząca z Kryptona Ursa, której mordercze skłonności dorównywały tylko jej sprytowi. Nie sposób też nie wspomnieć o Catwoman w „Powrocie Batmana”, bo ta rola Michelle Pfeiffer absolutnie zapisała się w historii kina.

W latach 80. na ekrany kin trafił też pierwszy anglojęzyczny film superbohaterski, który w głównej roli obsadził kobietę. Chodzi oczywiście o „Supergirl” z Helen Slater w roli głównej. Spin-off filmowej serii o Supermanie nie zachwycił jednak ani widzów, ani krytyków i był finansową porażką. Mało kto decyduje się też do niego wracać po latach, bo bardzo słabe efekty specjalne i niezbyt interesująca bohaterka dzisiaj budzą jeszcze większy sprzeciw niż oryginalnie.

Nowy wiek przyniósł pierwszą falę kobiecych superbohaterek, choć nadal nie brakowało też „dam w opałach”.

Wielu widzów negatywnie kojarzy choćby Mary Jane Watson z trylogii „Spider-Man” Sama Raimiego. Grana przez Kirsten Dunst sąsiadka a potem dziewczyna Petera w ciągu trzech produkcji nie doczekała się choćby jednego heroicznego momentu. Za to bez przerwy musiała być ratowana przez Spider-Mana. Raimi uwielbiał zresztą narażać życie swoich bohaterek, bo Peter przy różnych okazjach ocalił też życie Gwen Stacy i cioci May.

Lepiej sprawy wyglądały w serii „X-Men”, gdzie pierwszoplanowych postaci kobiecych od początku nie brakowało. Jean Grey, Storm, Rouge, a później też Kitty Pryde i Mystique dostawały liczne okazje do wykazania się na rozmaitych polach. Po stronie DC nie było tak różowo, bo w filmach Christophera Nolana kobiety pełniły bardzo ograniczoną rolę. Na pojawienie się Catwoman musieliśmy czekać aż do „Mroczny Rycerz Powstaje”, a nawet wtedy wpływ tej bohaterki na główny wątek jest niewielki. Po porażkach „Kobiety-Kot” i „Elektry” nikt nie chciał też ryzykować kolejnej finansowej wtopy.

Po części dlatego Marvel Cinematic Universe nie przyniósł z miejsca wyczekiwanej zmiany podejścia do kobiecych bohaterek.

W teorii w dziełach Marvela z ostatniej dekady nie brakowało kobiet, ale Czarna Wdowa, Maria Hill, Peggy Carter, Scarlet Witch i pozostałe bohaterki zawsze pełniły drugoplanową rolę w kolejnych filmach. Wspierały najważniejszych superbohaterów i robiły to dobrze, ale bardzo rzadko stawały na świeczniku. Nie przeszkodziło im to zresztą szybko stać się ulubienicami fanów, którzy od lat namawiali Marvela do zrobienia filmu ze Scarlett Johansson w centralnej roli.

Również z tego powodu wybór Kapitan Marvel na pierwszą kobietę, która dostanie swoją własną opowieść wywołał sporo kontrowersji. Był to bowiem debiut Carol Danvers na dużym ekranie, a przecież nigdy nie była to jakaś wyjątkowo popularna postać komiksowa. Część widzów uważała, że w przeciwieństwie do Wonder Woman i Czarnej Wdowy nie zasłużyła jeszcze na solowy film. Pytanie, czy podobne wymagania stosowaliby do męskiego bohatera pozostaje otwarte.

Premiera „Kapitan Marvel” szybko stała się zresztą tematem politycznym. Produkcja została zaatakowana przez trolli i oskarżona o polityczną poprawność.

REKLAMA

Największy spór do dzisiaj budzi osoba Brie Larson, która poszła na czołowe zderzenie z częścią fanów. Niektórzy oskarżali ją o odwrócony seksizm, a inni bronili przed atakami trolli. Sprawa do dzisiaj nie została zresztą rozwiązana. Doszło nawet do tego, że stworzono petycję o usunięcie jej z sequela. Z drugiej strony nie można nie doceniać faktu, że to właśnie Larson najmocniej walczy o przyszłe projekty Marvela z kobietami w rolach głównych.

W tym samym czasie DC próbuje sobie z kolei poradzić z przeciętnymi wynikami finansowymi „Harley Quinn: Ptaki Nocy” i robi wszystko, żeby uniknąć podobnego losu przy „Wonder Woman 1984”. Od sukcesu bądź porażki tego projektu (oraz „Czarnej Wdowy” należącej do MCU) zależy przyszłość kolejnych tego typu filmów. Nie można więc powiedzieć, że kobiety nie muszą dalej walczyć o uznanie swojego wpływu i wartości w kinie superbohaterskich. Wcale nie ma pewności, że wytwórnie nie wrócą do dawnych praktyk. Jak uniknąć powrotu „dam w opałach”? Wspierając wszystkie superbohaterki (tak prawdziwe, jak i fikcyjne) na co dzień, a nie tylko od święta.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA