Czarna komedia na Prime Video jest jak film Coenów. Ta absurdalna historia jest prawdziwa
John Slattery, kojarzony przede wszystkim jako aktor, ponownie połączył siły z Jonem Hammem, z którym występował niegdyś w „Mad Men” - jednak tym razem wchodząc w rolę reżysera i zaliczając pełnometrażowy debiut (swoją drogą: Slattery wyreżyserował też kilka odcinków legendarnej serii, a za swoją rolę w niej był wielokrotnie nominowany do Emmy i innych prestiżowych nagród). „Kto zabił Maggie Moore?” to czarna komedia kryminalna, którą, mimo licznych wad, i tak uważam za wartą obejrzenia.

„Kto zabił Maggie Moore?” to obraz z 2023 r. luźno inspirowany prawdziwą historią dwóch morderstw, do których doszło 23 lata wcześniej w Houston w Teksasie - ofiarami padły wówczas Mary Lou Morris i McGinnis Morris.
Prowadzący budkę z kanapkami w Buckland Jay Moore wplątuje się w podejrzane interesy. Gdy jego żona odkrywa prawdę i grozi zgłoszeniem sprawy na policję, Jay wynajmuje płatnego zabójcę, by ten zastraszył kobietę - jednak zbir decyduje się zabić. Komendant policji, Jordan Sanders, szybko zaczyna podejrzewać Moore’a o morderstwo żony; wówczas, by odwrócić od siebie uwagę, Jay zleca kolejne zabójstwo: kobiety o takim samym imieniu i nazwisku jak jego żona.
Jak nietrudno się domyślić, jest to zaledwie początek wielkiej spirali chaosu.
Kto zabił Maggie Moore? - opinia o filmie na faktach z Prime Video
Podbijający TOP 10 najpopularniejszych produkcji w ofercie Prime’a film dotknął faktów: 12 października 2000 roku w Teksasie zamordowano kobietę o imieniu Mary Morris. Cztery dni później, 16 października, ofiarą zabójstwa padła... inna Mary Morris. Nie muszę chyba dodawać, że również w Teksasie. Dwa mordy, zbieżne i brutalne, ewidentne dzieło płatnego zabójcy, błyskawicznie zyskały status legendy w środowisku miłośników spraw niewyjaśnionych. Czy pierwsza z kobiet zginęła przez pomyłkę, padając ofiarą nieporadnego najemnika, który dopiero za drugim razem dopadł „właściwą”? A może to właśnie ta pierwsza była prawdziwym celem, a druga została zamordowana po to, by utrudnić śledztwo śledztwo? Istnieją przesłanki, by sądzić, że mogło to wyglądać właśnie tak. Pewności nie ma: sprawa do dziś pozostaje nierozwiązana. A Slattery i scenarzysta Paul Bernbaum postanowili uczynić z niej fundament swojego filmu w duchu „Fargo”.
Celując w klimat i styl Coenów twórcy może i nie chybiają, ale i nie trafiają w sedno. „Kto zabił?” jest bowiem obrazem, w których naprawdę godnych kina braci momentów jest niewiele, podczas gdy zdecydowana większość produkcji to definicja przeciętności. Sporym problemem jest brak spójności - czasami twórcy ewidentnie starają się za bardzo zbliżyć do niedoścignionych poprzedników, robią to jednak bardzo nieudolnie, przesadzają, zmuszają bohaterów do podejmowania jeszcze bardziej niedorzecznych decyzji. W efekcie zarówno warstwa kryminalna, jak i czarno-komediowa pozostawiają wiele do życzenia. Slattery nie potrafił ustanowić odpowiedniego, stabilnego tonu.
Największą siłą pozostaje obsada - Jon Hamm i Nick Mohammed w rolach policjantów wypadają fantastycznie, a chemia między nimi, emanująca swobodą i wdziękiem, sprawia, że chętnie obejrzałoby się więcej wspólnych kryminalnych przygód tego duetu. Z kolei Happy Anderson jako płatny zabójca budzi autentyczny niepokój, a Micah Stock świetnie odnajduje się w roli przypominającej tę, którą niegdyś wykreował William H. Macy.
Trzeba też przyznać, że fabuła kryminalna plącze się w sposób relatywnie satysfakcjonujący. Choć momentami nie da się nie poczuć rozczarowania faktem, że film obiecuje więcej, niż ostatecznie oferuje, intryga skutecznie podtrzymuje zainteresowanie - chcemy wiedzieć, jak to wszystko się rozwinie i zakończy.
Znacznie ciekawsza wydaje mi się jednak kolejna warstwa: wchodząca w sferę romantycznej komedii, zaskakująco ciepła i melancholijna, skupiona na relacji komendanta Sandersa (wspomniany Hamm) z sąsiadką pana Moore’a, Ritą (Tina Fey). Oto dwie doświadczone przez życie osoby z uroczą niepewnością i ostrożnością postanawiają zbadać, czy ich serca mogą jeszcze dopasować się do kogoś innego. Naturalne i cudownie niezręczne zarazem. Uwielbiam takie wątki.
To jednak kolejny element podkreślający niespójność filmu. Na zmianę wzruszamy ramionami, angażujemy się i irytujemy. Mimo tego - a może i po trosze dzięki temu? - nie uważam czasu poświęconego seansowi za stracony. To obraz dziwny, nierówny, nietypowy, ale i jakiś - w żadnym wypadku nie „zły”, choć do w pełni „dobrego” sporo mu brakuje. Inna sprawa, że właśnie takie filmy często zostają w nas na dłużej.
Czytaj więcej o filmach i serialach w Spider's Web:
- Sukces Supermana zmienił wszystko. Nawet Wonder Woman
- Cała seria kultowych horrorów nareszcie w streamingu. Bez dodatkowych opłat
- W mroku słońca: czy będzie 2. sezon serialu?
- Nicholas Hoult to najlepszy Lex Luthor w historii. Kropka
- Stranger Things: wielka kulminacja. Mamy pierwszy zwiastun 5. sezonu