Musicalowy weteran, nominowany do wielu prestiżowych nagród Rob Marshall, adaptował jedną z najpopularniejszych animacji do wersji live action, kontynuując cykl disneyowskich remake'ów. "Mała syrenka" musiała mierzyć się z krytyką na długo przed swoją premierą - irracjonalne zarzuty przeplatały się z bardziej sensownymi obawami, tymczasem zdecydowana większość okazała się niesłuszna i, jakżeby inaczej, na wyrost. Marshall, wraz ze scenarzystami Jane Goldman i Davidem Magee, dali nam jeden z najlepszych - o ile nie najlepszy - z dotychczasowych remake'ów.
OCENA
Udało się: "Mała syrenka" kontynuuje trend adaptowania klasyków Disneya do wersji live action, szczęśliwie unikając największych błędów poprzedników. Jasne - dla wielu odbiorców sama idea produkowania nowych wersji znanych historii, które milenialsi (pozornie) nie tak dawno temu oglądali na VHS, mija się z celem. Trochę ich rozumiem: trudno dziwić się zniechęceniu i zmęczeniu, gdy zewsząd bombarduje się nas ciągnącymi się przez lata seriami; powrotami do znanych historii, które opowiadane są w dokładnie ten sam sposób; eksploatowanymi przez dekady postaciami. A jednak liczby mówią same za siebie: publika lubi nostalgię, powroty do znanych opowieści, pokazywanie ich kolejnym pokoleniom.
Remaki, spin-offy, prequele, sequele - otaczają nas zewsząd, bo tak naprawdę cenimy sobie powroty. Zresztą, kultura remiksu ma swoje zasługi, bo dzięki niej istniejące już zagadnienia, tematy i motywy rozszerzają się o kolejne wątki, warstwy; to zaś oznacza poszerzenie perspektyw. Dlatego też osobiście nie mam nic przeciw remake'om, bo solidna historia może być opowiadana na wiele sposobów. Warto przecież wracać do tych dobrych rzeczy i po pewnym czasie po raz kolejny wziąć je na warsztat, zaktualizować, rozważyć inny punkt widzenia czy wręcz zaprezentować w zupełnie innym stylu. Czas pozwala twórcom na coraz więcej, a oni mogą wycisnąć z popularnej opowieści coś świeżego. Powroty mogą, ale nie muszą być odtwórcze - i choć fabuła aktorskiej "Małej syrenki" wiernie odzwierciedla animowany oryginał, pozwala sobie również na odświeżenie morału i pogłębienie kilku pobocznych wątków. I robi to w sposób, który szanuje ducha starszej wersji.
Czytaj także:
Mała syrenka: recenzja filmu Disneya
Darujmy sobie fabularne streszczenia - wszyscy doskonale znają tę historię, a, jak wspominałem wcześniej, obraz Marshalla jest naprawdę wierny oryginałowi. Wracają nawet znane piosenki, choć ich lista jest uzupełniona o kilka nowych numerów. Poza tym siłą remake'u są przede wszystkim aktorskie kreacje, pogłębienie charakterów postaci (na przykład Eryka, ale o tym zaraz) i nadanie ich wątkom bardziej wiarygodnego, ludzkiego wymiaru.
I tak oto nowa Ariel (Halle Bailey) jest czymś więcej, niż rozsadzaną emocjami, egocentryczną nastolatką - teraz to ciekawa świata, wrażliwa młoda kobieta. Jasne, dość naiwna - podobnie jak oryginał - ale w żadnym wypadku niemądra. Nie zamierza porzucić swojego królestwa wyłącznie dla miłości; chce się rozwijać, poszerzyć horyzonty i doświadczyć wszystkiego, co cały pod- i nadwodny świat ma do zaoferowania. Popełnia błędy, ale potrafi zdać sobie z tego sprawę; wykazuje się większą dojrzałością.
Ona i Eryk (Jonah Hauer-King) pasują do siebie znacznie bardziej, bo tym razem coś ich łączy: właśnie ta ciekawość obcych im światów. Nowa scena, w której zafascynowany książę pokazuje Ariel pamiątki z dalekich podróży, nakreśla go jako pewnego rodzaju lądowy odpowiednik syreny. Ich uczucie nareszcie zyskuje solidny fundament; zresztą, cały ten baśniowy romans ma tutaj dużo więcej przestrzeni na oddech.
Obsada sprawdza się znakomicie, ale najjaśniejszą gwiazdą okazuje się atakowana na podłożu rasistowskim Bailey.
Nie przesadzam: 23-latka to promień rozjaśniający mroki oceanicznych głębin. Jej twarz roztacza blask, gdy mówi o świecie ludzi; jej tęskne spojrzenia zarażają nostalgią. Bailey wnosi do postaci nie tylko urok, ale i pewną lekkość, swobodę. Słowem: naturalność. Dodajmy do tego fenomenalny wokal i... cóż, młoda aktorka w pełni zasłużyła na uznanie. Wprawdzie Polscy widzowie nie będą mieli szansy usłyszeć jej głosu w kinach (rodzime seanse jedynie z dubbingiem), ale bez obaw: podkładająca Ariel głos Sara James wykonała, jak zwykle zresztą, kosmiczną robotę swoim olśniewającym wokalem.
Mam natomiast pewien problem z oprawą. Wiem, że zdania w tej kwestii są mocno podzielone: niektórzy widzowie oczekują od wersji live action jak najwierniejszego oddania oryginału również w aspekcie wizualnym, ale ja, któremu zależy bardziej na oddaniu ducha materiału źródłowego, niż na zbyt dosłownym odtwórstwie, czułem się nieco rozczarowany brakiem podjęcia choćby najmniejszego kreatywnego ryzyka. Choć pod wodą nie brakuje rozmaitych fantazyjnych, nieistniejących w rzeczywistości stworzeń, większość tego, co widzimy, to po prostu urealniona wersja obrazów z "bajki". Do tego CGI bywa bardzo nierówne - momentami razi sztucznością, by wnet oszołomić kolorami i hiperrealizmem. Na szczęście całość wygląda znacznie, znacznie lepiej (i jaśniej!), niż na zwiastunach.
Dla tych, dla których sensowny remake oznacza reinterpretację i całą gamę modyfikacji, "Mała syrenka" zapewne okaże się kolejnym niepotrzebnym filmem - i w pełni to rozumiem. Osobiście sądzę jednak, że na tego typu odświeżenie klasycznej animacji zawsze warto się porwać. Tego typu, znaczy się: takie, po które młodsze pokolenie sięgnie zapewne chętniej, niż po oryginał; takie z aktualnym morałem, zgrabnie rozbudowanym scenariuszem i sercem nie mniejszym, niż to bijące w wersji z 1989 roku.