Polskie #MeToo po aferze z Kąckim zadziała, ale bardzo powoli
Marcin Kącki popełnił kilka dni temu głośny tekst dla "Gazety Wyborczej". W tekście pt. "Moje dziennikarstwo - alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem" napisał o swoich traumach i demonach z przeszłości, podkreślając, że krzywdził też kobiety, choć o szczegółach wyrządzonych krzywd w tekście mowy nie ma. Kącki napisał swoją "spowiedź", lecz zaraz po niej na światło dzienne wyszedł obszerny komentarz pokrzywdzonej przez Kąckiego kobiety. W miniony weekend, kiedy cała afera wyszła na jaw, przez media przetoczyła się bardzo krytyczna względem Kąckiego dyskusja, a on sam został został w "Wyborczej" zawieszony i odsunięty od pracy ze studentami w Polskiej Szkole Reportażu. Ta afera to kolejny szczebel w polskim #MeToo - rodzimy ruch zadziała, ale bardzo powoli.
Miniony weekend był bardzo głośny i niekorzystny dla Marcina Kąckiego. Choć uważam, że pisze niezłe książki (tę o Białymstoku, czyli "Białystok. Biała siła, czarna pamięć, Wołowiec", czytało mi się naprawdę dobrze, a lektura mnie wciągnęła), to tekst, który opublikował kilka dni temu na łamach "Wyborczej" właściwie mnie zszokował. Sprawił, że czytając go powiedziałam na głos: "Nie wierzę - kto to w ogóle klepnął i dopuścił do tego, by go opublikować?".
Mamy tutaj kilka niejasności, bo "Gazeta Wyborcza" twierdzi, że Kącki zataił przed redakcją oskarżenia Karoliny Rogaskiej, w związku z czym nikt nie wiedział o drugim dnie artykułu. Początkowo można się nabrać na ten tekst, bo trudna przeszłość, strata brata, problemy alkoholowe czy depresja to naprawdę trudne kwestie - jednak później, w drugiej jego połowie, w zasadzie można już wyczytać, że w sumie to bycie niegrzecznym chłopcem jest spoko i skradanie się po balkonie do mieszkania kobiety jest takie romantyczne, że hej. No i wiadomo: złe traktowanie kobiet bierze się z trudnej przeszłości.
Więcej o #MeToo i Pandora Gate przeczytasz w Spider's Web:
Miała być spowiedź, ale wyszło błotko. Ogromna afera wokół Marcina Kąckiego
W podobnym czasie na światło dzienne wyszedł wpis na Facebooku Karoliny Rogaskiej, pokrzywdzonej przez Kąckiego, która podzieliła się swoją historią, opisując swoje doświadczenia z dziennikarzem.
Marcin, skoro byłeś tak szczery w swoim tekście dlaczego nie napisałeś wprost co zrobiłeś mi i innym dziewczynom? Czemu nie napisałeś, że moje wielokrotne NIE potraktowałeś jak niebyłe, czemu nie padło, jak rzuciłeś do mnie, że „teraz odmawiasz, a po 30-stce nie będziesz już tak wybrzydzać i będziesz ruchać się jak popadnie”? Jak za stosowne uznałeś rozebranie się i masturbację mimo mojego ewidentnego przerażenia? Obrzydliwe zachowanie. OBRZYDLIWE. Przepraszam za dosłowność, ale już nie mam siły na półsłówka
- pisała dziennikarka.
Rogaska podkreślała, że tekst Marcina powstał ze strachu, że prawda wyjdzie na jaw, więc trzeba ją wyprzedzić i "postawić sobie mocny pomnik, żeby trudniej go było obalić". Komentujący zarzucali Kąckiemu, że ten wykonał pewien ruch, próbując się tłumaczyć, zanim zarzuty pod jego adresem ujrzą światło dzienne. Ostatecznie dziennikarz został odsunięty od pracy w "Wyborczej" po tym, gdy pojawiły się oskarżenia o przemoc seksualną. Nie będzie też prowadzić zajęć w Polskiej Szkole Reportażu.
W "Wyborczej" z kolei wyjaśniano, że "aż do sobotniego wpisu Rogaskiej, a później oświadczenia Polskiej Szkoły Reportażu, nikt w redakcji nie miał świadomości, że Kącki został oskarżony przez Rogaską o napaść seksualną". Redakcja opublikowała jego "spowiedź" rzekomo nieświadoma, że może mieć ona drugie dno. Sam zainteresowany tłumaczył z kolei, że "GW" wiedziała o tym, iż skrzywdził dziennikarkę. Jak było naprawdę? Tutaj zdania są podzielone, a "Gazecie Wyborczej" obrywa się od ludzi równie mocno, co Kąckiemu.
Tekst Marcina Kąckiego w zamierzeniu miał być pewną spowiedzią, lecz wyszło, jak wyszło: narcystycznie, megalomańsko, z romantyzowaniem przemocy i utrwalaniem pewnego wizerunku, że faceci to wrażliwe łobuzy, a kobiety to opiekunki, które leczą ich oraz pielęgnują, głaszcząc po główce. Przez weekend ilość rozmaitych dyskusji, wpisów, które przewinęły się w mediach społecznościowych na temat tej afery była ogromna. I jestem przekonana, że ta inba to znów kolejna cegiełka w budowaniu polskiego ruchu # MeToo, o którym pisał sam zainteresowany w swoim tekście. Kącki podkreślał, że to potrzebna rewolucja, ale też sprzyja wyniesieniu każdej urazy do rangi przestępstwa.
Dr hab. Elżbieta Korolczuk w wywiadzie dla Tok FM zauważyła, że jeśli romantyzuje się przemoc, tak, jak robił to Kącki w swoim tekście (ten fragment, gdzie Kącki wspina się do mieszkania swojej kobiety po balkonie) i nie rozpoznaje realnej krzywdy, która powoduje przekraczanie czyichś granic, to rzeczywiście będziemy traktować dużą część zjawiska #MeToo jako festiwal wyolbrzymionych pretensji. Widzę, jak wielu mężczyzn po tym tekście krytykuje Kąckiego i jego zachowanie, niestety, sporo poklepuje go też po plecach. Zapewne w tej sprawie znajdą się też głosy oburzonych, którzy będą mówić: Teraz to już nic nie będzie można kobiecie powiedzieć, żadnego komplementu, bo zaraz #MeToo.
Tylko czym innym jest powiedzenie kobiecie miłych słów w stylu: ładnie wyglądasz, czy do twarzy ci w tym kolorze, a czym innym jest masturbowanie się w jej obecności, gdy ona mówi nie. Nie, to znaczy nie - i mimo tak wielu lat mówienia o obopólnej zgodzie, przypadki molestowania wciąż tak często mają miejsce.
Polskie #MeToo po tej aferze może zadziałać, lecz bardzo powoli
Choć obserwuję wiele wpisów w mediach i mediach społecznościowych na temat artykułu Kąckiego, widzę mnóstwo sceptycznych osób, które uważają, że ta sprawa nic nie zmieni i zostanie przegadana, a potem zapomniana. I tyle z polskiego #MeToo.
A jednak odsunięcie Kąckiego od zawodowych obowiązków, usunięcie tekstu przez "GW" w sieci i tak gorąca dyskusja, jaka obecnie się toczy, to już jest coś. Wydaje mi się, że polski ruch #MeToo będzie rozgrywać się powoli, ale będzie. A dane - jeśli chodzi o molestowanie dziennikarek w pracy - są bardzo niepokojące. Jak informował niedawno Instytut Zamenhofa, aż 59 proc. dziennikarek przyznaje, że doświadczyło molestowania seksualnego w miejscu pracy lub w związku z wykonywanymi obowiązkami. Mało tego, bo 82 proc. przypadków molestowania seksualnego w branży medialnej pozostało nieujawnionych.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy mieliśmy kilka głośnych spraw z molestowaniem seksualnym, wykorzystywaniem kobiet przez medialnych mężczyzn. Pandora Gate z zatrzymaniem przez brytyjskich policjantów Stuu, sprawa z Gonciarzem, Gargamelem, Michałem Adamczykiem z TVP czy nawet kejs z pielęgniarkami, które apelowały o to, by nie utrwalać wizerunku sexy pielęgniarki w mediach społecznościowych, bo później przedstawicielki tego zawodu mierzą się z seksistowskimi komentarzami czy molestowaniem przez pacjentów. Okej, może to nie jest tak, że ci wszyscy oprawcy w mgnieniu oka ponoszą kary za swoje czyny - wielu z nich swoje okrucieństwo wobec kobiet tłumaczy ciężką przeszłością, licznymi uzależnieniami. Często pojawia się też zdanie "jestem w terapii", jakby to było jakimś usprawiedliwieniem.
Natomiast sam fakt, że są to sprawy tak mocno nagłaśnianie i tak wiele o nich się mówi, krytykuje ich zachowanie, to już kolejny level w rodzimym #MeToo. Zmienia się mentalność ludzi i coraz częściej nie ma przyzwolenia na tego typu zachowanie. Do ideału nam daleko, bo kobiety wciąż bardzo boją się mówić o tym, czego doświadczają, doświadczyły. Widzę jednak, że coraz więcej osób, w bliższym czy dalszym gronie, dzieli się swoimi historiami o facetach tyranach, czy to w mediach społecznościowych czy w rozmowach na żywo.
Kiedyś, jeden z dziennikarzy opowiadał mi, że w latach 90. czy na początku lat 2000. w redakcjach było normalką, że pije się alkohol, pali papierosy i wyrywa laski.
Kącki też do takich facetów należał, a teraz - jak widzimy - powoli upada wizerunek artysty utaplanego w alko, którego kobieta trzyma za rękę. Bardzo bym chciała, by kobiety nie bały się dzielić swoimi historiami w obawie przed zemstą sprawcy, ale by też dostawały odpowiednie wsparcie. By faceci, ale też kobiety (bo przecież mężczyzn też dotyka molestowanie seksualne) zrozumieli/zrozumiały w końcu, jak słabe jest ich zachowanie, a prawda w końcu i tak wyjdzie na jaw. Chciałabym też, aby inni, którzy wiedzą o niewłaściwych zachowaniach czy nadużyciach seksualnych, zgłaszali to dalej. Polskie #MeToo jest jeszcze w fazie początkowej, co nie zmienia faktu, że jest w zupełnie innym miejscu, niż na przykład 6. czy 7. lat temu. Afera z Kąckim pokazała, że bardzo powoli, ale coś się zmienia w tym obszarze.