„Niebieskooki samuraj” to amerykański serial animowany, stworzony i napisany przez małżeństwo: Michaela Greena (scenarzystę m.in. „Logana” czy „Blade Runnera 2049”) i Amber Noizumi, wyprodukowany przez francuską firmę Blue Spirit i Netflix Animation. Ośmioodcinkowa produkcja jest kolejną udaną animacją stworzoną pod okiem streamingowego giganta - niestety, ta perełka przepadła w zalewie innych nowinek, nawet przez moment nie goszcząc na liście TOP 10 najpopularniejszych produkcji serwisu. A szkoda, bo bije większość niedawnych premier na łeb.
OCENA
„Niebieskooki samuraj” zabiera nas do XVII-wiecznej Japonii, kiedy to zdecydowano o całkowitym zamknięciu granic kraju. Wielu mieszkańców nie znało zatem twarzy innych niż japońskie, a dzieci mieszanego pochodzenia uważano za żałosne stworzenia o niższej wartości - traktowano je zatem jak pariasów.
Właśnie w tym okresie Edo, kiedy to sioguni z rodu Tokugawa prowadzili politykę bezwzględngo izolacjonizmu, pewna młoda wojowniczka podąża ścieżką zemsty, którą chce wywrzeć na czterech białych władcach przestępczego półświatka. Mizu podróżuje w przebraniu, tropiąc, zabijając i szukając ukojenia w wendecie na mężczyźnie, który uczynił ją wyrzutkiem. Prze naprzód, spotykając nieoczekiwanych sojuszników i wymagających wrogów, zostawiając za sobą poucinane kończyny i kałuże krwi.
Oceniamy więcej serialowych nowości na łamach Spider's Web:
Niebieskooki samuraj: recenzja serialu Netfliksa
„Niebieskooki samuraj”, czyli tytułowa zabójcza „biała diablica”, sztukę walki mieczem opanowała do perfekcji. W efekcie mało kto jest w stanie wyjść cało ze starcia z nią - niezależnie od tego, czy mówimy o pojedynczym wybitnym wojowniku, czy licznej bandzie wrogów. Mizu - niczym, nie przymierzając, John Wick - jest jedną z najlepszych w swoim fachu, co udowadnia każdemu, kto postanawia stanąć jej na drodze. Jakkolwiek „Niebieskooki samuraj” jest produkcją, która ma coś do powiedzenia na temat dziedziczonych traum czy kulturowej tożsamości, nie da się ukryć, że jej rdzeniem jest sama droga i prosta, wciągająca opowieść o zemście.
Dlatego też nawet wówczas, gdy tytułowi zdarza się brodzić w płyciźnie, śledzenie kolejnych pokazów umiejętności Mizu sprawia wystarczająco dużo przyjemności, by w danym momencie nie oczekiwać od niego nic więcej. Ta animacja proponuje widzom piękną - poetycką i krwawą zarazem - serię efektownych spektakli, od których trudno oderwać wzrok. Właśnie o to tu chodzi: o ekscytującą, spektakularną akcję, na której nie ciążą ograniczenia wynikające z budżetowych niedostatków. Nie wspominając o wspaniałych choreografiach, których prawdziwy człowiek raczej nie wcieliłby w życie.
To masaż oczu, widowisko kompletne: malowane tła w połączeniu z trójwymiarowymi postaciami wspaniale komponują się z odważnymi decyzjami twórców; połamane kości, krwawiące kikuty i gejzery krwi pojawiają się tu nader często, ale zawsze doskonale uzupełniają estetyczną i narracyjną całość. Scenerie zapierają dech w piersi, są też na tyle zróżnicowane, by regularnie ucieszyć oko czymś nowym
„Niebieskooki samuraj” to w ogóle serial niezwykle fizyczny; niemal czujemy wagę każdego ruchu. Dlatego też - co unikalne - mimo sporej dozy przerysowania, produkcja potrafi wywołać wrażenie autentyczności. Warto docenić też pomysłowość: bohaterka nie tylko kroi swoich wrogów mieczem. Przyparta do muru, wynajduje kolejne metody pozbawiania ich życia, co znacząco ubarwią całą akcję. Twórcy popisali się morderczą kreatywnością.
Tu dodam, że serial stoi świetnymi postaciami: bohaterowie są interesujący i pełni charakteru, a antagoniści - prawdziwie odpychający. A choć postać Mizu charakteryzuje przede wszystkim żądza zemsty, wydaje mi się, że jest dość złożona - niestety, trudno w pełni ją zrozumieć na przestrzeni tych ośmiu wcale niekrótkich odcinków. Nie szkodzi: czuć, że ta postać jest znacznie głębsza, niż mogłoby się wydawać; po prostu wciąż jeszcze niewiele o niej wiemy. Mamy jeszcze czas, by lepiej ją poznać
„Niebieskooki samuraj” jest bowiem ewidentnie zaprojektowany jako rozwijający się serial.
1. sezon sugeruje, że powinno powstać jeszcze co najmniej kilka kolejnych. Czy tak będzie? Trudno przewidzieć - tytuł, jak na razie, nie okazał się hitem komercyjnym. Oglądajcie go zatem. Dajcie znać Netfliksowi, że chcecie więcej. Bo najpewniej zechcecie.