„The Walking Dead” zakończyło się po 11. sezonach, ale uniwersum jest żywe jak nigdy. Masz niedosyt Szwędaczy? No to oglądaj ostatnie odcinki „Fear the Walking Dead”, bo pierwszy spin-off serialu-matki odrodził się niczym feniks z popiołów.
OCENA
„The Walking Dead” rozrosło się bardziej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Chociaż serial-matka uniwersum na podstawie (zakończonej już) serii komiksów Roberta Kirkmana o tym samym tytule doczekał się aż 11. sezonów, to na jego jeszcze ciepłym nomen omen trupie wyrosły liczne spin-offy. Pierwszym z nich było „Fear the Walking Dead”, które liczy już 8. serii (!) i kończy się z przytupem.
Czytaj inne nasze teksty na temat uniwersum „The Walking Dead”:
Przy tym, chociaż za 12. sezon „The Walking Dead” można uznać spin-off poświęcony Neganowi i Maggie, czyli „The Walking Dead: Dead City”, to dla cierpiących na niedosyt fanów tej głównej serii jeszcze większą gratką może okazać się właśnie „Fear the Walking Dead”. To właśnie tu stawki są najwyższe (spadały nawet bomby atomowe!), a rzesze ludzi idą na regularną wojnę.
„Fear the Walking Dead” to serial dla osób, którym 12. sezonu „The Walking Dead” z prawdziwego zdarzenia brakuje.
„Tales of the Walking Dead” i „The Walking Dead: World Beyond” są innymi spin-offami jeszcze z czasów sprzed zakończenia tej głównej serii, ale stawki są tu niższe. Oba seriale są znacznie bardziej kameralne, podobnie zresztą jak opowieść o Neganie i Maggie w Nowym Jorku, a także najświeższy spin-off poświęcony zaledwie jednej postaci, która trafiła aż do Francji (czyli „The Walking Dead: Daryl Dixon”).
„Fear the Walking Dead” z kolei kilkukrotnie zmieniało swoją formułę. Najpierw to była opowieść o samej apokalipsie, gdyż obserwowaliśmy w niej losy jednej konkretnej rodziny w chwili, gdy epidemia zombie Szwędaczy wybuchała. Potem w obsadzie nastąpiły roszady i to Morgan Jones (przybyły w ramach crossovera z „The Walking Dead”) był w centrum, ale na ostatniej prostej sezonie historia zatacza koło.
Zapomniani już bohaterowie „The Walking Dead” wracają do gry.
Część postaci wróciła dosłownie zza grobu po latach nieobecności, a duża grupa bohaterów okopała się w siedzibie PADRE. Spotkali też Lucjanę, która w międzyczasie zaczęła oczyszczać drogi znajdujące się na kontynencie wraz z Charlie. Naprzeciw nim staje z kolei… Troy Otto, który przeżył uderzenie w głowę i zebrał pod swoją wodzą ludzi szukających bezpiecznej przystani.
Hotel, który złoczyńcy przejęli siłą od nowych niemieckich towarzyszy Victora, to jednak dla nich za mało, dlatego chcą się dostać na wyspę zamieszkiwaną przez bohaterów, pełną chronionych przez nich dzieciaków. Protagoniści, w tym June, Sherry i Dwight robią zaś wszystko, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji z nadzieją, że unikną rozlewu krwi, ale ta wydaje się nieunikniona.
Skala zmagań pomiędzy bohaterami przywodzi na myśl wojnę z Gubernatorem.
Nie jest to aż tak ogromny konflikt, jak ten ze Wspólnotą, ale po kilkadziesiąt zdesperowanych osób po każdej stronie poczuło już zew krwi i trzyma się kurczowo swojej ostatniej szansy na przeżycie i ocalenie. Podlane jest to, naturalnie, pragnieniem zemsty za (prawdziwe oraz urojone) krzywdy. Jakby tego było mało, bohaterowie „Fear the Walking Dead” nie przebierają w środkach.
Protagoniści jeden po drugim zaprzedają swoje dusze oraz ideały. Na sumieniach mają coraz więcej ludzi, którzy giną albo w wyniku ich bezpośrednich działań, albo popełnionych błędów. Nie mają litości, a nawet jak dręczą wyrzuty sumienia, to potrafią je zagłuszyć. Dotyczy to już wszystkich postaci, które przeżyły od 1. sezonu aż do teraz, w tym Stranda i Daniela Salazara, ale nie tylko ich.
Na czoło wysuwa się z kolei Madison, która staje się gorsza od starego Negana.
Kobieta, która straciła dwójkę swoich dzieci, czyli Nicka i Alicię, a potem pomagała pierwotnym władcom PADRE porywać i indoktrynować potomków innych ocalałych, w ostatnim odcinku przed zaplanowanym na najbliższy poniedziałek dwuczęściowym finałem serialu, przeszła już praktycznie w całości na ciemną stronę Mocy. Była gotowa zabić kilkuletnie dziecko swojego oponenta, by ukryć lokalizację PADRE.
Co prawda scenarzyści nie mieli na tyle cojones, by na to pozwolić, ale nie mam wątpliwości, że gdyby nie ingerencja zewnętrzna, to wytyranej przez życie Clark nie zadrżałaby ręka i faktycznie zabiłaby z zimną krwią małą dziewczynkę - czy to rzucając na pożarcie, czy to uderzeniem młota. Ciekawe, czy w finale się zrehabilituje, czy stanie się tym, z czym walczyła jej uwielbiana przez innych ocalałych córka…