Quentin Tarantino odchodzi na zasłużoną emeryturę?
Możliwe, ale dajcie mu jeszcze chwilę. Jeden z najpopularniejszych reżyserów powiedział, że najlepszym końcem jest zejść ze sceny wtedy, kiedy widzowie nie dostali wszystkiego, czego chcą, gdy wciąż pragną więcej. Tarantino twierdzi, że nie warto działać do momentu, kiedy to odbiorcy nie mogą cię już znieść i mówią, żebyś odszedł. Te skądinąd mądre słowa to rzeczywiście, jeśli wierzyć słowom reżysera i jego silnemu przekonaniu, zapowiedź końca kariery.
Literackie "Bez przebaczenia". Bracia Sisters, Patrick DeWitt - recenzja sPlay
Złota era westernów dawno już odeszła w niepamięć. Po latach dziewięćdziesiątych, kiedy to ukazało się kilka klasycznych pozycji z tego gatunku, właściwie niemal całkowicie zniknął z horyzontu. I o ile jeszcze dałoby się wymienić parę interesujących, współczesnych tytułów filmowych, o tyle na literackim poletku sucho jak na pustyni Mojave. Wydana w 2013 roku książka „Bracia Sisters” Patricka DeWitt jawi się więc miłośnikom westernów niby oaza ze świeżą wodą.
Remake z 2007, w przeciwieństwie do wielu innych przeróbek klasyków, nie stawia przed sobą zadania przemodelowania oryginału do tego stopnia, że staje się nierozpoznawalny. W sumie, jedyna poważna zmiana w fabule dotyczy samego zakończenia. Dostajemy… lepszą wersję pierwowzoru. Praca kamery i montaż zostały uaktualnione, a sposób budowania relacji między bohaterami nie jest już tak naiwny, jak było niegdyś. Dzieło nakręcone przez Jamesa Mangolda nie robi nic szczególnie oryginalnego, nie poraża innością, czy też nie odtrąca miłośników oryginału.. Pomyślałbyś, że twórcy próbowaliby zwiększyć przemoc i brutalność w tej – i tak już zaskakująco dorosłej historii. Ale prawda jest taka, że w obliczu wielu innych, współczesnych Westernów, 3:10 do Yumy z 2007 wydaje się odświeżająco lekka.
Sukiyaki Western Django. Japoński gulasz zachodnich potraw
Jego bardziej znane historie zazwyczaj opowiadają o porachunkach gangów i yakuzie, ale i tak wielu krytyków wciąż zalicza je do horroru, ze względu na wyjątkowo obfite i sugestywne sceny tortur. Ten gość jest w stanie wzbudzić kontrowersje w Japonii, której kino nigdy nie odwracało się plecami od brutalności i seksu. I pisząc o tym wszystkim muszę zaznaczyć, że zazwyczaj przy omawianiu jego monstrualnie obszernej filmografii, wielu krytyków gubi fakt, że Takashi Miike jest wciąż twórcą o dużej wrażliwości artystycznej, który nie tylko nie wstydzi się żadnej ze swoich inspiracji, uwielbia się nimi chełpić i wystawiać je na pierwszy plan, często zmieniając ich znaczenie poprzez ustawienie w innym kontekście. I pomimo takiej nieszczęsnej reputacji, Miike stworzył też szereg kompletnie „bezkrwawych” i familijnych filmów (jak np. wyśmienity Zebraman). Jest to człowiek, który ma naprawdę sporo do powiedzenia i nie da się go łatwo szufladkować do jednej kategorii.
Fabuła tylko pozornie wygląda na mało skomplikowaną. Początek filmu rysuje się dość standardowo – Dan Evans, biedny kowboj z dobrym sercem (w tej roli ponadprzeciętna gra Christiana Bale’a) przez przypadek miesza się w potyczki gangu, kierowanego przez Bena Wade – jak zwykle genialnego Russela Crowe’a. Bohater pozytywny bierze udział w akcji odeskortowania przestępcy na tytułowy pociąg do Yumy, gdzie bandyta skazany byłby prawdopodobnie na śmierć. Po drodze obydwaj przeżyją całkiem sporo – potyczkę z Indianami, gangiem, a nawet całym miastem próbującym zabić tych dwóch ludzi. Nie chcę psuć Wam widowiska, więc oczywiście nie zdradzę zakończenia, ale muszę wspomnieć że końcowe sceny wzruszają, a zakończenie jest świetne, wręcz genialne. Obie postaci wykreowane są bardzo dobrze, a Russel Crowe zagrał wyjątkowo rzetelnie, można nawet powiedzieć, że to jedna z jego lepszych ról. Do tego obejrzeć możemy ewolucję bohaterów – Dan Evans odkrywa, że świat nie jest czarno biały i zwykle trzeba wybierać mniejsze zło – jak robi to od dawna jego kompan. Poza tym przez film przewala się także wiele różnych, kolorowych postaci. Nie mógłbym zapomnieć o Charliem Prince’ie (Ben Foster) – należącym do gangu Wade’a – zimnokrwistym człowieku z nieco… oryginalnym poczuciem humoru. Nie pasowała mi tylko postać syna głównego bohatera, młodego głupca, który dopiero pod koniec widowiska zachowuje się jak prawdziwy człowiek.