REKLAMA

Viaplay ma na rękach wielki hit. "Billy the Kid" to nowy serial od twórcy "Wikingów"

Viaplay cieszy się w Polsce zainteresowaniem przede wszystkim z uwagi na swoją ofertę transmisji sportowych. Platforma ma też jednak coraz szerszą ofertę oryginalnych filmów i seriali, których nie można znaleźć nigdzie indziej. Nowym hitem będzie tam z pewnością "Billy the Kid". To historyczny serial od Michaela Hirsta, czyli twórcy takich hitów jak "Wikingowie" i "Elizabeth: Złoty wiek". Z okazji premiery produkcji przeprowadziliśmy rozmowę z grającym w niej aktorem Danielem Webberem.

billy the kid serial viaplay wywiad
REKLAMA

Michael Hirst to największy na świecie specjalista od seriali historycznych i pomysłodawca popularnych na całym świecie "Wikingów". Na początku roku Netflix wypuścił spin-off tamtej produkcji, ale zdaniem części widzów tamtej produkcji brakowało magicznego dotyku ojca oryginału. Myślący w taki sposób fani Brytyjczyka powinni rzucić okiem na serial "Billy the Kid", który właśnie zadebiutował na Viaplay.

To najmocniejsza czerwcowa nowość tej platformy i w zasadzie gwarantowany hit. Jedną z głównych ról w liczącej osiem odcinków produkcji zagrał Daniel Webber. Mający 33 lata australijski aktor ma na swoim koncie już występy w tak głośnych tytułach jak "The Punisher", "Brud" oraz "22.11.63", ale możliwość grania u Hirsta była dla niego i tak wielkim wyzwaniem i jeszcze większą radością.

REKLAMA

Billy the Kid - rozmawiamy z gwiazdą nowego serialu Viaplay:

Henry McCarty znany światu jako Billy Kid przez lata pojawiał się wielokrotnie na małym i dużym ekranie. Długo można było go wręcz nazywać ulubieńcem Hollywood. Historia twojego bohatera Jesse'ego Evansa była dużo mniej znana, choć losu obu wyjętych spod prawa kowbojów przecinały się wielokrotnie.

Niekończąca się popularność Billy'ego to coś, co zawsze bardzo mnie fascynowało. Pojawił się w ponad 50 filmach oraz niezliczonych książkach. Z Jesse'em jest inaczej. Z tego co wiem, jego historia nigdy nie została w pełni opowiedziana. Wydaje mi się natomiast bardzo interesujące, czemu ciągle wracamy do życia tego młodego człowieka. Niesamowite, że ponad sto lat później wciąż rozmawiamy o chłopaku, który zginął jako 21-latek. To pokazuje, jak wielki wpływ Billy Kid miał na tamte czasy. Jego sława zbudowała wokół tej postaci niemal mityczny status na Zachodzie.

"Billy the Kid" to najnowsze dziecko Michaela Hirsta odpowiedzialnego za filmy "Elżbieta" i "Elizabeth: Złoty wiek" oraz w zasadzie najpopularniejsze seriale historyczne ostatniej dekady, czyli "Dynastię Tudorów" i "Wikingów". Jaki był jego pomysł na tą nową produkcję?

Michael miał wizję pełnego portretu Billy'ego Kida. Chciał postawić na głowie dotychczasowy sposób opowiada o tym bohaterze. Wiele gazet z jego czasów przedstawiało Billy'ego niemal jak demona przemierzającego Dziki Zachód. Opisywali go jak jakieś straszydło, przed którym ostrzega się dzieci. Z kolei Hollywood w swoich filmach mitologizowało tą postać. Michael Hirst chciał nowo przyjrzeć się temu mitowi.

W jaki nowy, oryginalny sposób chcieliście podejść do historii Billy'ego, która była nam już pokazywana niemal do znudzenia?

Nasz punkt widzenia był unikatowy. Nie widziałem oczywiście wszystkich produkcji o Billym Kidzie, ale większość z nich to filmy pełnometrażowe. Serial pozwala zagłębić się w całe życie bohatera, od jego najmłodszych lat. Większość wcześniejszych tytułów koncentrowała się głównie na przestępczej działalności Billy'ego i na wojnie w hrabstwie Lincolne, w której brał on udział. Nie wspominając o późniejszej pogoni Pata Garreta i śmierci Kida. Ma to oczywiście sens. Mowa o bardzo dramatycznej części życia jednej ze sław Dzikiego Zachodu.

Myśmy interesowali się Billym w kontekście opowieści o emigracji. Mnóstwo ludzi uwierzyło w amerykański sen. Rodzina naszego bohatera przyjechała do Nowego Jorku, a potem dała sobie wcisnąć kłamstwo, że na Zachodzie czeka ich duże i otwarte na nowych mieszkańców miasto. Takie są początki historii Billy'ego - stąd wyrasta wiele aspektów jego osobowości. Obserwujemy zmagania jego ojca, matki, brata i widzimy, jak to marzenie umiera. Myślę, że to bardzo ważne, bo późniejszy moralny kompas tytułowy bohater bierze właśnie od wychowującej go w zasadzie samotnie matki. Mój bohater to kolejna postać, która wywiera wpływ na Kida i reprezentuje inną część jego osobowości.

Kim byli Billy Kid i Jesse Evans z nowego serialu Viaplay?

Właśnie, wracając do twojego bohatera - jakie były twoje motywacje do zagrania dużo mniej przecież znanego Jesse'eo Evansa w "Billy the Kid"?

Na początek przyda się mały rys historyczny: Jesse Evans to lider gangu zwanego Seven Rivers Warriors. W latach 70. XIX wieku był niezwykle sławną czy może raczej niesławną osobą na Dziki Zachodzie. Zasłynął porywaniem bydła i jako koniokrad. Mówiło się o nim i jego gangach, że są bardziej kłopotliwi dla ranczerów niż nawet wojenne najazdy Apaczów. Evans wziął Billy'ego pod swoje skrzydło, gdy ten stracił ostatnich członków rodziny – matkę i brata. Chłopak szukał męskiego wzorca i kogoś, kto pokaże mu, jak przetrwać w bezlitosnym świecie Dzikiego Zachodu. A Jesse Evans pokazał mu lukratywną ścieżkę kariery. To on wciągnął go w wojnę w hrabstwie Lincoln, która uczyniła Billy'ego Kida niemal mityczną figurą. Mimo to nigdy wcześniej nie słyszałem o Evansie.

Dużo elementów tej historii było dla ciebie niespodzianką w trakcie tworzenia serialu?

Nie wiedziałem nic o matce Billy'ego i jego fenomenalnych umiejętnościach wokalnych. Historia opisuje Kida jako mężczyznę o trochę androgynicznym wyglądzie, podobno często śmiano się z niego, że wygląda niemęsko. Ale dla kobiet było to coś atrakcyjnego. W serialu wyciągamy mnóstwo podobnych ukrytych, nieznanych historii i łączymy je z sławą Billy'ego jako najszybszej spluwy na Zachodzie i mistrza ucieczek. Wtedy ta opowieść staje się najbardziej fascynująca. Zresztą można by zrobić osobny serial poświęcony tylko i wyłącznie politycznym zawirowaniom i różnym interesom, które doprowadziły do wybuchu wojny w hrabstwie Lincoln. Nasz serial powoli zagłębia się w te tematy, bo pod koniec 1. sezonu pochylamy się bardziej nad frakcją Lawrence'a Murphy'ego i Jamesa Dolana w regionie Nowego Meksyku.

Jak głęboko wchodziłeś w autentyczna historię swojego bohatera? Serial Viaplay w niektórych punktach odchodzi od prawdy historycznej, więc może nie miało to dla ciebie aż tak wielkiego znaczenia w trakcie przygotowań?

Powiedzmy, że zagłębiłem się tak bardzo, jak to było możliwe. Na temat Jesse'ego po prostu nie jest zbyt wiele wiadomo. To trochę enigma. Jest istotnym komponentem wielu kluczowym momentów tej historii, ale wszystkie relacje naocznych świadków sytuują go gdzieś z boku. Nigdy nie otrzymaliśmy pełnego obrazu jego motywacji i działań. Dla mnie to bardzo interesujące. Jednocześnie chcę podkreślić, że fakty historyczne były dla nas bardzo istotne, choć oczywiście w serialu znajdziemy od nich kilka odstępstw.

Billy Kid w rzeczywistości nie cieszył się od razu tak wielką sławą. To Jesse był znany jako terror Zachodu. Głównym źródłem wiedzy o moim bohaterze są wycinki z lokalnych gazet. Oprócz tego powstały na jego temat tylko dwie biografie. Co ciekawe, źródła z epoki przedstawiają go jako ekstremalnie czarującego, lecz zarazem pełnego sprzeczności mężczyznę. Ciągle sprawiał kłopoty i dziś powiedzieliśmy wręcz, że miał bombastyczną osobowość. Jednocześnie potrafił zachować chłodną głowę. Był bardzo pragmatyczny w swoim podejściu. Moim zdaniem miał w sobie coś z polityka - potrafił dostrzec w innych pożyteczne dla jego sprawy cechy. Umiejętności Billy'ego nie uszły więc jego uwadze.

"Billy the Kid" to nowy serial twórcy takich hitów jak "Wikingowie" i "Dynastia Tudorów".

Czym dla ciebie była praca z Michaelem Hirstem? Bądź co bądź to postać dla fanów fikcji historycznej już niemal kultowa.

Byłem naprawdę podekscytowany perspektywą pracy z Michaelem. To on był głównym powodem, dlaczego walczyłem o tę rolę. Myślę, że wszyscy aktorzy "gonią" za dobrymi scenarzystami i jeśli mają trochę szczęścia, to czasem są w stanie ich złapać. Gdy zacząłem pracę przy "Billy the Kid", to nie miałem jeszcze za sobą seansu "Wikingów" i "Dynastii Tudorów". Widziałem za to "Elżbietę" z Cate Blanchett i byłem tym filmem zachwycony. To uderzający i wciągający portret monarchini, który ma zresztą moim zdaniem sporo podobieństw z tym, co próbowaliśmy zrobić w "Billy the Kid". Michael w swoich dziełach naprawdę ma do powiedzenia coś głębokiego do powiedzenia o tych postaciach historycznych, więc byłem zachwycony od pierwszej minuty wspólnej pracy.

 class="wp-image-1975687"
Foto: Tom Blyth i Daniel Webber w serialu Billy The Kid

Na przestrzeni dekad mieliśmy już klasyczne westerny, spaghetti westerny, a w ostatnich 20 latach gatunek powrócił z nową mocą i bardziej współczesną wrażliwością. Co sprawia, że western ciągle wraca i jest w stanie sprawić, że my chcemy go więcej i więcej?

To dobre pytanie… Wydaje mi się, że format westernu pozwala twórcom na zadawanie "wielkich" pytań. Mogą poruszać takie kwestie jak sprawiedliwość, społeczna moralność czy konflikt dobra ze złem. Być może kompletnie mylę się w tej ocenie, ale moim zdaniem właśnie dlatego ten gatunek był w stanie współcześnie wrócić w taki sposób. I ma teraz niezaprzeczalnie swój moment. Widzę zresztą podobieństwo między westernami a światem Marvela…

O jakie podobieństwo chodzi?

Superbohaterskie filmy i seriale to czysty eskapizm. Westerny to jakimś sensie romantyczna fantazja o specyficznym okresie w historii Stanów Zjednoczonych. Trudno nie idealizować życia kowboja. Jest coś pięknego w wizji mężczyzny, który spędza cały dzień w siodle, absolutnie wolny od wszelkich zobowiązań i żyjący z tego, co dała mu ziemia. Nie wspominając o archetypach, od których westerny się wręcz roją. Masz tam przestępców i bohaterów, szeryfów i złodziei. Cały ten świat jest ekscytujący, przerażający i fascynujący. Wielkie produkcje o superbohaterach mają w sobie identyczny element fantastyki, która porywa nas z siedzeń w kinie. Oczywiście, westerny prezentują mimo wszystko bardziej ugruntowaną i realistyczną wersję. A ty? Jak myślisz, czemu ten gatunek wciąż wraca?

Zgadzam się z tym co powiedziałeś, ale dodałbym do tego jeszcze jeden istotny element westernów - stronę wizualną. To gatunek pełen zachwycających widoków, które nie sposób pomylić z niczym innym.

To prawda. Westerny niejako zmuszają firmy produkcyjne do tego, by wyszły na zewnątrz i poszukały tych niesamowitych lokacji. Kręcenie zdjęć w takich warunkach to czysta przyjemność. A potem widzowie mogą się zachwycać widokami i obie strony są zadowolone.

To była ta przyjemna część pracy, a jaki element przygotowań do zagrania banity był dla ciebie największym wyzwaniem?

Jesse Evans to była niezwykle wymagająca rola od strony fizycznej. Każdego dnia moje mięśnie miałem tak obolałe, że ledwie chodziłem. Tom Blyth i ja prawie każdej nocy braliśmy kąpiele z dużą ilością soli, żeby choć trochę rozluźnić ciało (śmiech). Ale nie zamieniłbym tego na nic innego. Bardzo fajnie było wrócić do jazdy konno. Dorastałem w otoczeniu koni i nawet trochę się ścigałem, ale nie robiłem tego od jakichś 15 lat. Dlatego to była dla mnie olbrzyma przyjemność. Musiałem się nauczyć zupełnie innego stylu jazdy, bo w Australii jeździmy na siodle angielskim. Amerykańska jazda była podporządkowana głównie gonieniu za bydłem, więc niejako musiałem oduczyć się tego, co już wiem. To było pewne wyzwanie.

A jak szło ci z treningiem strzeleckim?

Pracowałem już wcześniej z bronią palną, ale nie z rewolwerami z Dzikiego Zachodu. Sporo trenowaliśmy jak najszybszej wyciąganie broni z kabury i wkładanie jej z powrotem. Nie musiałem dużo kręcić rewolwerem, bo to było bardziej zadanie Toma. On grał Billy'ego Kida, który znał takie sztuczki. Jesse traktuje broń ostrą jako pragmatyczne narzędzie. Nie chce się popisywać, chce po prostu cię zastrzelić (śmiech).

Mierzyliście z Tomem swój najlepszy czas na wyciągnięcie broni z kabury i to kto był szybszy?

Robiliśmy to razem w tym samym momencie i w taki sposób sprawdzaliśmy, kto radzi sobie z tym lepiej. Czasem wygrywał on, a czasem ja. Nie mogliśmy się powstrzymać. To było wyjątkowo odstresowujące.

W jaki sposób dbano o wasze bezpieczeństwo na planie? Wszyscy wiemy o tragedii, która wydarzyła się na planie "Rust", a ona wzięła się właśnie z niedbałego zabezpieczenia broni palnej.

Zasady bezpieczeństwa były bardzo ostre i nienaruszalne. Tak powinno być. Za każdym razem, gdy dawano nam do ręki broń, to otrzymywaliśmy informację, czym została naładowana. Osoby zajmujące się tym na planie zawsze otwierały magazynek i wszystko nam pokazywały. Czasem to był tzw. snap cap, bez prochu strzeleckiego i pocisku. W innych wypadkach dostawaliśmy rewolwery ze ślepymi nabojami, ale wtedy zawsze ostrzegano nas, że broń jest "gorąca". My też mieliśmy obowiązek sprawdzania, jaką broń dostaliśmy. Bo dbamy w ten sposób nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo osób dookoła. To niebezpieczne narzędzie, którego używamy do stworzenia wiarygodnej historii. Natomiast trzeba obchodzić się z nimi ostrożnie.

REKLAMA

Dostałeś już jakieś oficjalne informacje o powstaniu 2. sezonu? Coś dzieje się w tym temacie?

Tak, ale nie mogę zbyt wiele zdradzić. Powiem tylko, że wszyscy nie możemy się doczekać powrotu na plan.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA