REKLAMA

White Collar zaczyna powiewać nudą - wina jednowymiarowych bohaterów

Pisałem o tym jakiś czas temu w kontekście moich ukochanym i zawsze doskonałych Suitsów. Cykl wydawniczy USA Network ewidentnie szkodzi ich serialom, a przecież White Collar zawsze był przynajmniej o klasę gorszy. 

White Collar zaczyna powiewać nudą – wina jednowymiarowych bohaterów
REKLAMA
REKLAMA

White Collar to kolejny w amerykańskim katalogu seriali o FBI, choć z grona "zabili go i uciekł" wyróżnia go tematyka podejmowanych spraw. Tym razem w grę wchodzą przestępstwa gospodarcze, ze szczególnym uwzględnieniem fałszerstw.

Sprawy rozszyfrowuje zespół stworzony z dwóch ciekawych postaci. Pozornie nudnego i ułożonego agenta Petera Burke'a, który jest trochę pod obcasem swojej żony i chyba nawet labradora, ale jednak to właśnie on był w stanie schwytać Neala Caffreya. Ten drugi - wybitny fałszerz, być może najlepszy na świecie - przez lata uciekał wymiarowi sprawiedliwości. I tylko Burke potrafił go schwytać, kilkukrotnie.

Aby specyficzne talenty Caffreya się nie marnowały, ostatecznie decyduje się zostać konsultantem FBI, a zarazem członkiem zespołu Petera. Wraz z kilkoma innymi agentami, a także swoim nietuzinkowym przyjacielem ze świata przestępczego, co i rusz demaskują rozmaite fałszerstwa. To fajna koncepcja, choć jak wiadomo, seriale "odcinkowe" szybko ulegają eksploatacji.

Dlatego od samego początku White Collar spajał wspólny wątek porwanej narzeczonej Neala, aż wreszcie - tajemniczej pozytywki, za którą kryły się jeszcze inne tajemnice, skarby, a nawet artefakty (ale wszystko w granicach racjonalnego podejścia do świata). Nawet tak ciekawy temat ma jednak datę ważności i wraz z końcem trzeciego sezonu niemal w zupełności uległ wyczerpaniu.

Nic zatem dziwnego, że sezon czwarty przywiał zupełnie nowe wątki... i ewidentnie odbiło się to na jakości serialu. Zarówno motywy poboczne, jak i ten przewodni, w nowym sezonie White Collar rozczarowywały po całości. Rozgrzebywanie przeszłości Neala i wewnętrzne intrygi oraz korupcja w FBI mogły wprawdzie popchnąć show na zupełnie nowe, nawet lepsze tory. Scenarzystom najwyraźniej zabrakło jednak pomysłu na odpowiednie pociągnięcie tematu. Nie działo się to zresztą bez powodu.

Już od samego początku White Collar miał pewną solidną wadę - ubóstwo postaci pod względem ich kreacji. Wszelkie cechy charakteru były wyeksponowane zbyt dobitnie, w sposób wręcz przerysowany, a nawet ich dylematy moralne, były dylematami z gatunku "ciastko czy batonik". W przeciwieństwie do takiego chociażby Suits, gdzie każdy bohater zasługuje na odrębny podręcznik psychoanalizy, tutaj od początku było wiadome, że w tworzenie postaci nie włożono odpowiednio wiele wysiłku.

REKLAMA

Twórcom chyba nieco bardziej przyświecały zresztą sprawy kryminalne, niż rzeczywiste problemy i charaktery postaci. To cały czas pokutuje, ponieważ - z oczywistych względów - wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a bohaterowie... reagują na nie w dobrze nam znany sposób. Jeśli weźmiemy do tego, że zarówno Peter, jak i Neal, od samego początku mieli nas zaskakiwać... kiepsko się to zgrywa z ich jednowymiarowością.

Czwarty sezon kończy solidny cliffhanger, w związku z czym kontynuacja przygód naszych bohaterów od lata jest w zasadzie pewna. O ile jednak w takim Mentaliście akcja cały czas się rozwija i chyba nawet z każdym odcinkiem jest coraz ciekawiej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że White Collar wszystkie swoje najlepsze karty już pokazał, a teraz powoli zaczyna nudzić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA