Steven Erikson, przez wielu uważany jest za wspaniałego pisarza, jednego z lepszych w ciągu ostatnich lat, który tchnął nadzieję w gatunek fantasy. Jego opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych mają wielu fanów na całym świecie, zachwycających się każdym napisanym przezeń tomem. Zatem przyjrzymy się pierwszej części siódmego już cyklu - "Wicher Śmierci".
Bez wątpienia Erikson jest płodnym powieściopisarzem, gdyż wydaje w krótkich odstępach czasu kolejne tomiszcza, prezentując przy tym wysoki poziom pisarskiego kunsztu. Nowy cykl zawiera nawiązania do poprzednich, a każdy z nich zmierza ku końcowi, zamykając jeden z wielu - że tak ujmę - rozdziałów, fabularnie ze sobą powiązanych. Dopiero wszystkie razem wzięte łączą się w wielką całość. Zatem warto, nim sięgnie się po opisywaną właśnie przez moją osobę książkę, zarwać nocki przy pierwszych opowieściach Księgi Poległych.
"Imperium" jest pierwszą częścią powieści zatytułowanej "Wicher śmierci", a zarazem ciągiem dalszym tej epickiej, wielotomowej historii. Choć można zacząć recenzowanej książki, ale nie polecam. Dużo rzeczy może być dla Was niezrozumiałych, a i zbyt skomplikowanych, gdy wcześniej nie zapoznacie się z poprzednimi tomami innego cyklu. Steven Erikson ma taki styl pisania, że przez pierwsze 100 stron tak naprawdę nie wiadomo, o czym tak naprawdę jest jego książka (po części spowodowane jest to nagromadzeniem wątków, o których za moment). Ponadto przewija się przez całość tyle postaci, że trudno zliczyć i spamiętać wszystkie imiona. Jednym słowem - katorga.
Fabuła w pierwszym tomie "Wichru Śmierci" dotyczy upadającego Imperium Letheryjskiego, którym włada opętany złymi mocami cesarz Rhulad Sengar. Jego wątek jest rozbudowany i dość interesujący, choć wydaje mi się, że zbyt mało czasu poświęcono tej personie. Wokół niego spiskowcy planują, jak by się go pozbyć, ciągle toczone są polityczne spory, a on sam otoczony jest czyhającymi w cieniu wrogami i popada w coraz większy obłęd. Poza tym wątkiem - poznajemy uciekinierów, w tym brata Rhulada - Feara, oraz jedną z lepszych postaci tej powieści - Silchas Ruina. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że ich przygody są naprawdę fantastyczne i głównie za ich sprawą dotrwałem do końca tego tomu. Nie mam zamiaru uchylać rąbka tajemnicy, ale dla niektórych sytuacji warto sięgnąć po tę książkową pozycję. Intrygujący jest także wątek Czerwonej Maski, przywódcy Awli, który powraca, by jego lud nie został zmieciony z powierzchni ziemi przez armię Letheru. Świat w "Imperium" jest pełen zdrad, spisków i utarczek, a część została na tyle owiana tajemnicą (np. prawdziwe zamiary Ruina, postać Czerwonej Maski), że ciekawość czytelnika wzrasta z każdą przeczytaną kartką. Ostateczny efekt psuje trochę przesyt poruszanych wątków. Jest ich tyle, że niedostatecznie wiele czasu poświęcono tym bardziej wartym rozbudowy.
"Imperium" nie należy do łatwych w odbiorze książek. Styl Eriksona trzeba lubić - pisze on dość zawile, przez co można mieć niemałe problemy ze zrozumieniem fabuły. Ale odwdzięcza się nam wspaniałym światem, w którym żyją bogowie, duchy zmarłych istot czy nadzwyczajne postaci, a także mroczną i brutalną historią z gatunku fantasy. Fantasy dość oryginalnego i łamiącego schematy, wyróżniającego się na tle innych powieści (in plus, rzecz jasna).
Oby więcej takich tytułów! Nie obyło się jednakże bez wad... Osobiście miewałem chwile znużenia, a część wydarzeń, niestety, była zwyczajnie nudna. Nie powiem, rozczarowałem się trochę, spodziewałem się czegoś znacznie bardziej... epickiego. Nie, że jest źle, ale to nie to, czego oczekiwałem. Niemniej jednak nie straciłem czasu. Zdarzało mi się, że miałem uczucie, jakbym czytał Tolkiena. Czy uznacie to za wadę czy zaletę - to zależy tylko od Was.
Z pewnością nie jest to pozycja dla wszystkich, ale od razu powiem Wam, żebyście nie rzucali jej w kąt, gdy po 150 stronach nadal nie będziecie mogli się do niej przekonać. Wtedy wiele stracicie. A jeśli było wprost przeciwnie - pialiście z zachwytu i nie potrafiliście zamknąć jej nawet po skończeniu czytania oraz nie mieliście dotąd okazji zapoznać się z jego wcześniejszymi tworami z Malazańskiej Księgi Poległych, to czym prędzej wysupłujcie pieniądze z portfela i migiem do najbliższej księgarni po resztę tomów. Jeżeli jesteście wielkimi fanami twórczości Stevena Eriksona, to odłóżcie swoje oszczędności na nową część o podtytule "Ekspedycja", która już trafiła do sprzedaży. A to zapewne nie koniec tego cyklu. Na horyzoncie na pewno czai się kolejne, i nieostatnie, dzieło pisarza. Byle przewyższyło poziomem pierwszą część "Wichru Śmierci" i żeby ilość przełożyła się na jakość, bo nowe tomy powstają w zastraszającym tempie. No cóż, autor przynajmniej nie marnuje się. Słowem podsumowania - życzyć mogę sobie i Wam, żeby jego niezwykły, pisarski talent stale kwitł, a nowości czytało się nie tyle tak samo dobrze jak wcześniejsze pozycje, a jeszcze lepiej.