Serial 3 dni Kondora nie jest jedynie wierną kopią filmowej wersji - pierwsze wrażenia
Jednym z najcięższych zadań dla producentów serialu jest próba stworzenia tytułu opartego o znany film. Jak w przekonujący i ciekawy sposób opowiedzieć na nowo historię znaną widzom, tylko tym razem w formie odcinkowej? Ekipa odpowiedzialna za 3 dni Kondora zdaje się znać odpowiedź.
OCENA
Trzy dni Kondora z 1975 r. w reżyserii Sydneya Pollacka to klasyk kina szpiegowskiego. Oparty na powieści Sześć dni Kondora Jamesa Grady’ego film dla wielu pozostaje niedoścignionym wzorem gatunku. Jason Smilovic i Todd Katzburg podjęli się próby przekształcenia fabuły ekranizacji w serial.
Fabuła, choć wzbogacona o nowe wątki i dostosowana do współczesnych realiów, nie odbiega znacząco od oryginału. Głównym bohaterem jest Joe Turner, wcześniej grany przez Roberta Redforda, a obecnie przez Maxa Ironsa. Turner pracuje jako analityk CIA w tajnej placówce w Waszyngtonie. Marzy mu się reforma całej agencji, którą planuje wdrożyć od środka. Choć jego praca musi pozostać tajemnicą dla rodziny czy znajomych, to wiedzie on całkiem normalne, przeciętne życie. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia wszyscy pracownicy jego biura zostają zamordowani. Joe wie, że tajemniczy napastnicy chcą dokończyć dzieła. Analityk zostaje wciągnięty w śmiertelną grę, w której sam jest głównym celem.
Serial 3 dni kondora nie jest jednak wierną kopią filmowej wersji.
Już po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków mogę stwierdzić, że pewne znaczące fakty wyglądają inaczej. Chodzi głównie o modyfikacje poszczególnych postaci i ról, jakie pełnią one w fabule. Niektórzy bohaterowie pojawili się w dziele Pollacka, jednak ich charakterystyka wyglądała zupełnie inaczej. Radę dają także całkiem nowe postaci. Nie warto więc opierać się na wspomnieniach z filmu i zakładać, że zakończenie będzie takie samo. Nie zdziwiłbym się, gdyby twórcy przygotowali coś zgoła innego.
Ciekawą zmianą jest także dodanie wątków geopolitycznych. Jednym z zadań placówki Turnera było tworzenie algorytmów służących do identyfikacji potencjalnych terrorystów. Program zostaje jednak wykorzystany do śledzenia obywateli, co jest częścią szeroko zakrojonego spisku. Oby tylko w następnych odcinkach 3 dni Kondora nie stały się kolejnym upolitycznionym serialem.
Udanie wypada także przeniesienie historii do naszych czasów. O ile Robert Redford czytał książki i gazety w poszukiwaniu ukrytych znaczeń, tak Max Irons ma do dyspozycji najlepsze komputery, a w wolnym czasie korzysta nawet z Tindera. Oczywiście nowe technologie nie tylko ułatwiają mu pracę, ale stwarzają z niego łatwiejszy cel, choćby poprzez nagrania z ulicznego monitoringu.
Minusem początku serialu jest to, że akcja rozwija się nieco zbyt wolno.
Max spotyka się z przyjacielem i jego rodziną, idzie na randkę, uprawia jogging. Twórcy pokazują, że pracownik CIA wcale nie wyróżnia się na tle innych ludzi. Całe budowanie postaci usypia także czujność widzów na ważniejsze wydarzenia. Niestety, oglądając to przydługie tworzenie tła można odnieść wrażenie, że to serial obyczajowy.
Na szczęście słabsze fragmenty można przetrwać dzięki przekonującym kreacjom aktorskim. Bez zarzutu wypadają Max Irons i Mira Sorvino. Bardzo ciekawe role tworzą William Hurt i Brendan Fraser, którzy aż proszą się o więcej ekranowego czasu. Wszyscy otoczeni są także niezłym doborem postaci drugoplanowych. Oby tylko dalszy rozwój wypadków pozwolił im na wydobycie ze swoich bohaterów jeszcze więcej.
3 dni Kondora na razie trzymają - i oby utrzymały – poziom.
Scenarzyści poradzili sobie z pchnięciem fabuły na odnowione tory i mam nadzieję, że mają w zanadrzu jeszcze niejedną sztuczkę, którą zaskoczą widza. I że nowe lub zmienione wątki postaci nie okażą się tylko wydmuszką, po której dostaniemy znany już finał.
Pierwszy odcinek serialu jest już dostępny na Showmaksie.