A ja to zrobię lepiej!, czyli o wokalistach którzy bez swoich zespołów też sobie radę dawali
Co roku zdarza że w jakimś zespole następuje zawieszenie działalności bądź rozpad, bo nagle jedyny wokalista/wokalistka który zawsze był stałym tronem grupy postanawia zrobić inaczej i po swojemu. Czasami potem wróci do starych znajomych, albo też zostawi ich na zawsze bo uważa że wyszło mu lepiej. Posłuchajcie jak nieźle solo zabrzmiały takie Zosie-Samosie.
I od razu dygresja – nie wspominam tutaj o solistach, którzy poza swymi formacjami nagrali coś słabego, zajmiemy się wyłącznie tymi lepszymi i najciekawszymi muzykami wyrwanymi z łap swoich zespołów. Dlatego poniżej brak m.in. Gwen Stefani, Dody czy Patricka Stumpa. O Thomie Yorku też nie wspomniałem, bo się obraził na streaming.
Sandra Nasic
Kiedy w 1997 śpiewając w Guano Apes wykrzykiwała refreny „Lords of the Boards” i „Open Your Eyes”, z miejsca zaczęto nazywać ją „głosem pokolenia”. Kiedy w 2005 roku z powodu nieporozumień na tle finansowym Guano Apes przestało istnieć, żaden z muzyków bandu ani nie myślał zostawić grania. Panowie założyli własny metalowy band, a Sandra Nasic nagrała swoją własną płytę. „The Signal” został wydany w 2007 roku i posiadał to za co pokochano Sandrę w GA – ostre rockowe granie i jej boskie „darcie ryja”. A oprócz tego, zgrabnie połączone z lekkim popem i ciutką elektroniki, i nic się nie gryzło z czadem. A kiedy w 2011 reaktywowane Guano Apes wydało „Bel Air”, zdecydowanie było słychać najwięcej wpływów z solowej Sandry. „The Signal” szczerze polecam, bo to naprawdę kawał niezłej muzyki.
Serj Tankian
System of a Down w ciągu ośmiu lat wydało pięć albumów studyjnych, a Serj prawdopodobnie jeszcze w tym roku wyda szósty. Solowe dokonania wokalisty System of a Down to istna parabola. Debiutanckie „Elect The Dead” było niezłym czadem, „Imperfect Harmonies” to już kawał solidnej jazzująco-rockowej sztuki, a „Harakiri” to Serj jak za czasów SOAD-owego „Toxicity”. Poza tym, Serj to facet niesamowicie otwarty w muzyce. Parę lat temu słuchaliśmy go z orkiestrą symfoniczną w „Elect The Dead Symphony”, a w tym roku dostaliśmy dwa nowe krążki. W czerwcu orkiestrowa „Orca Symphony”, a po przesłuchaniu wydanego dosłownie przed tygodniem „Jazz-Iz-Christ” można odnieść wrażenie że Serj ma ochotę wystartować w warszawskim festiwalu Jazz Jamboree. Ale nad większością zdecydowanie góruje to, czym w wielu nas sobie rozkochał – swój unikalny głos. I dla fanów Serja trzy dobre wiadomości – 13 sierpnia System of a Down w łódzkiej Atlas Arenie (biletów już prawie nie ma), a 11.10 w warszawskiej Sali Kongresowej i dzień później w trójmiejskiej Ergo Arenie nasz uroczy Armeńczyk zagra ze swoim Elect The Dead Symphony.
Kasia Nosowska
Nazywana przez wielu „legendą polskiego rocka”, i jedna z najwybitniejszych tekściarek od 1996 r. regularnie wydaje solowe albumy, i przy tym nie zaniedbuje chłopaków z Hey. Nosowska solo pierwotnie całkowicie odcinała się od rocka Hey’owego – pierwsze trzy solowe płyty to była czysta elektronika – na ogół mroczna i niepokojąca. Nic dziwnego, w końcu mówimy o osobie, która mówiła że „smutek ma we krwi”. W 2007 ukazał się czwarty solowy „UniSexBlues”, gdzie Nosowska odeszła od formuły stricte elektronicznej, a zaczęła uprawiać szeroko rozumianą muzykę alternatywną, i tak trwa solowo do dziś – ostatnią „solówkę” wydała pod koniec 2011. A ostatnio też nie sposób nie zauważyć, że pomalutku zaciera się granica między Hey’em a Kasią solo. Wiadomo, kto tak naprawdę rządzi muzycznie w tym zespole.
Dave Gahan
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W 2003 Depeche Mode miało już na koncie swoje hity znane do dziś, m.in. „It’s No Good”, „Personal Jesus”, czy „Never Let Me Down Again”. Ale Davidowi było chyba mało. W 2003 roku wokalista Depeche Mode wydał swój pierwszy solowy krążek „Paper Monsters”, a w 2007 następny „Hourglass”. Materiał Dave’a to głównie rock spod znaku industrialu – nieco jak Nine Inch Nails, a trochę nawet jak Tool. Jeśli ktoś był rozczarowany „Delta Machine”, to może na uspokojenie odpalić „Paper Monsters”.
Lunatic Soul
Znacie nasz rodzimy Riverside? Już raz o nich tutaj wspomnieliśmy. Mariusz Duda – frontman tego zespołu – działa również solo, pod kryptonimem Lunatic Soul. Jego albumy to chill-out’owe elektroniczne granie, mające miejscami rockowy klimat. Nie ma tutaj denerwowania bitami i trzaskami. Mamy tu głównie umiejętne wykorzystanie sampli gitarowych i perkusyjnych – można śmiało to porównać do Massive Attack. Posłuchajcie z jednego prostego powodu – Mariusz Duda solowo nigdzie nie występuje live. Innego sposobu na sprawdzenie go po prostu nie ma.
Fergie
Fergie i will.i.am to dwa filary Black Eyed Peas robiące największą karierę poza zespołem . O ile jednak will.i.am idzie na ilość i przesadę (co udowadnia nudny „#willpower”), to Fergie potrafiła solo zachować twarz, i przekonać do siebie ludzi. Jej debiutancki album „The Dutchess” który wyszedł w 2006 roku był naładowany hitami, i jednocześnie dobry jakościowo. Bo obok imprezowych „Glamorous”, „London Bridge” i „Get Your Hands Up” jest też delikatne „ Losing My Ground” i „Big Girls Don’t Cry”, przesympatyczne „Clumsy” i „Fergalicious”. will.i.am’a od Fergie różni też jedno. On bez wsparcia innych artystów sobie nie daje rady. A Fergie sama jest zapraszana przez innych artystów do pomocy. Obecnie prędko nic nowego nie usłyszymy od Fergie – wokalista w tym roku spodziewa się pierwszego dziecka.
Kelly Rowland
Najbardziej niedoceniana ze wszystkich Destiny’s Child, wciąż w cieniu Beyonce. I bardzo źle. Kelly Rowland od czasu rozpadu wydała już cztery albumy (ostatni „Talk a Good Game” ukazał się pod koniec czerwca), na których po prostu uprawia dobre, chwytliwe R&B, i chce bawić/wzruszać/dawać radość. A nie tak jak przepromowana Beyonce sili się na robienie wielkiej sztuki. A przy tym wcale nie brak jej talentu.