Kręcone lody i wesołe miasteczko w Afganistanie. Media społecznościowe to nowa broń talibów
USA podjęło decyzję o wycofaniu swych wojsk z Afganistanu, skutkiem czego Talibowie bez walki przejęli największe miasta w kraju, z którego 15 sierpnia uciekł prezydent Aszraf Ghani. Ich nowym orężem stały się social media, które pomogą im w walce o ocieplanie swojego wizerunku za granicą.
Przedstawiciel talibów nie pozostawił wątpliwości. Zgodnie z jego wypowiedzią w wywiadzie dla agencji Reutera, Afganistan nie stanie się demokracją, podstawą jego politycznego systemu będzie szariat, a talibowie będą namawiać pilotów i żołnierzy regularnej armii, by do nich dołączali. Cała struktura władzy ma przypominać tę z okresu ich poprzednich rządów (1996-2001). Kraj rządzony będzie przez radę, której najwyższym przywódcą (wojskowym, religijnym i politycznym) pozostanie mułła Hajbatullah Ahundzadeh.
Obyło się bez walk: po wycofaniu wojsk Amerykańskich z Afganistanu, Talibowie – tak po prostu – wygrali wojnę.
Świat od kilku dni z zapartym tchem śledzi kolejne wieści z kraju, w którym do władzy doszli ekstremiści. Talibowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak uważnie są teraz obserwowani. Wiedzą, że nadszedł czas, by przekonać Zachód o tym, że wcale nie są tak „skrajni”, za jakich ich się uważa. Do swoich celów wykorzystują social media: spreparowane nagrania, memy i virale, które mają ukazać ich w zupełnie innym świetle. Zabrali się za to z niebywałą sprawnością, udowadniając, że wyrafinowane praktyki mediów społecznościowych mają już w małym palcu.
Dziś, w Dzień Niepodległości Afganistanu, Talibowie zajmują pałac prezydencki w Kabulu po obaleniu rządu. Międzynarodowe koncerny technologiczne – w przeważającej większości – zamierzają ich blokować; kierownictwo Facebooka, które uważa tę grupę za terrorystyczną organizację, zapowiedziało powołanie specjalnego zespołu i blokowanie wszelakich związanych z Talibani treści (usuwanie kont, ale też zakaz wspierania i reprezentowania). WhatsApp przyblokował już specjalną, utworzoną przez Talibów infolinię (choć nie może zablokować ich kont: właściciel usługi, Facebook, nie ma wglądu w zakodowane wiadomości). Serwisy TikTok czy Instagram również zlikwidowały konta przywódców.
Tymczasem Twitter, który podtrzymuje blokadę Donalda Trumpa, Talibom pozwolił zostać.
W ciągu ostatnich dwóch dekad Talibowie zdążyli zaznajomić się z propagandową siłą social mediów; poza sianiem terroru i werbowaniem zwolenników, mogą wykorzystać je również do poprawiania własnego wizerunku w oczach Zachodu. To się już dzieje – robią to sprawnie i z głową, a efekty widać gołym okiem. Komentarze wielu internautów nie pozostawiają wątpliwości, że propaganda idzie całkiem sprawnie.
Nowy reżim to reżim świadomy: oświecony. Taki, który wie, co i komu powinien pokazać. Posiadający PR-owych doradców (jak twierdzą analitycy). Zamiast rzeźni i egzekucji liderów opozycji, na obiegających sieć nagraniach widzimy uciekających w popłochu przedstawicieli zachodu i USA. To obwieszczenie bezwzględnego, ale i bezkrwawego sukcesu. Zdając sobie sprawę z faktu, że szariat jest czymś, co ciężko będzie zaakceptować Zachodowi, przeszli do internetowej ofensywy: wodzenia za nos, mydlenia oczu, usypiania czujności, ocieplania własnego wizerunku i wskazywania innych złych, niedobrych. Mówi się, że żaden z materiałów uwieczniających autka z wesołego miasteczka czy skoki na trampolinie nie trafił do sieci przypadkiem. Nieprzypadkowa jest też krytyka Facebooka jako ostoi sieciowej cenzury. To jasny komunikat: to nie my jesteśmy ci źli, to tamci. Spójrzcie na nas, my jesteśmy właśnie tacy:
Cztery ostatnie zdjęcia podpisane wymownie „W atmosferze wolności” pokazują zdrowych obywateli i żołnierzy, nienaruszoną wschodnią prowincję, przepiękne niebo. Jeszcze pokolenie temu szeroka dystrybucja takich obrazów byłaby dla ruchu powstańczego niemal niemożliwa. Choć Afganistan pozostaje w tyle za światem pod względem internetowej łączności, międzynarodowe inwestycje zapewniły znaczny wzrost zasięgu; smartfony, łącza i bezpłatne serwisy społecznościowe umożliwiły szybkie dotarcie do międzynarodowej publiczności. Dodajmy, ze w ostatnich miesiącach odnotowano wzrost internetowych wiadomości, które prezentują zupełnie inny obraz talibów: łagodniejszy, spokojniejszy, daleki od znanej z czasów ich poprzedniego panowania brutalności.
Z czasów obfitujących w masowe egzekucje, rządy represyjnych moralnych kodeksów i absolutne wykluczenie kobiet.
Na Twitterze wspomnianego rzecznika, Suhaila Shaheena, mogliśmy przeczytać, że mudżahedini otrzymali jasne instrukcje: nie wolno im wchodzić do niczyjego domu bez pozwolenia. „Życie, własność i honor nie spotkają się z krzywdą, ale muszą być strzeżone przez mudżahedinów”. Rzecznik ma na Twitterze ponad 350 tys. obserwujących.
Tymczasem monitorujący ekstremizm w internecie specjaliści, w tym dyrektorka Intelligence Group, Rita Katz, powtarza, że dzisiejsi talibowie są niezwykle doświadczeni w technologii i mediach społecznościowych. I nie powinniśmy się z tego powodu cieszyć. Talibowie niezmiennie opowiadają się za tradycyjnie pojętym islamem. Afgańczycy o bardziej nowoczesnych poglądach nie próbują stamtąd uciec za wszelką cenę bez powodu. Katz podkreśla, że nowa forma działania talibów w sieci może napędzać nowy, ośmielony i niebezpieczny globalny ruch islamskich bojowników.
Wcześniej wspominałem o zablokowanej przez WhatsAppa infolinii, którego konfiguracje umożliwiały komunikację talibom jeszcze przed przejęciem władzy. Choć mówiło się o nich jak o „telefonach zaufania”, służyły informowania lokalnych talibów o bieżącej sytuacji i prośbę o „rozstrzyganie sporów”.
Talibowie i inne ruchy islamistyczne od dawna widziały szansę w skierowaniu przeciw Zachodowi jego własnych technologii komunikacyjnych. Emerson Brooking, pracownik Digital Forensic Research Lab w Waszyngtonie, przypomniał, że w pierwszych latach po tym, jak siły USA ścigały talibów z Kabulu, jedna z grup dbała o dostarczanie propagandowych wiadomości za pośrednictwem... postów na blogach. Analitycy zwracają uwagę, że korzystają z nowych możliwości coraz sprawniej. Do 2011 pojawili się na Twitterze, do 2014 – na Telegramie. W 2016 zajęli kluczowe miejsce w północnej prowincji tylko na kilka minut, które wystarczyły, by nagrać tam propagandowe wideo, później rozpowszechnione w social mediach. W 2019 posługiwali się już hashtagami (np. nasycając popularne tagi własnymi wiadomościami).
Talibowie i ich zwolennicy posiadają dużą liczbę kont połączonych na różnych platformach. Medialna machina przesyłania działa bez przerwy. Kilka kont jest prowadzonych przez osoby, dla których SM to zadanie specjalne – nie prowadzą ich przecież przywódcy czy bojownicy, a osoby z nieprzerwanym dostępem do sieci w urządzeniu mobilnym i na komputerze stacjonarnym. Ważna jest też dobra znajomość języka angielskiego.
W sieci coraz lepiej operują słowem.
Obiecują „lepszy Afganistan”, feminizm atakują jako „narzędzie kolonialne” i zbrodnię przeciw „instytucji rodziny w rodzinnym społeczeństwie muzułmańskim”. Obiecują „wolność prasy, niezbędną dla każdego społeczeństwa”. Emerson Brooking podkreśla, że powinniśmy podchodzić do wszystkich tych obietnic z dużą dozą nieufności.
Czy internet powinien jednogłośnie przyblokować cały Taliban? Jaki rodzaj dialogu można z nim w rzeczywistości nawiązać? Jeśli rządy kolejnych krajów zaczną się z nim układać, opadną też sieciowe blokady. My zobaczymy kolejne radosne wiralowe filmiki (sieciowy obraz tamtejszej rzeczywistości będzie uspokajał nastroje), a inne kanały SM – być może – zadbają o pozyskanie kolejnych zwolenników. Istnieje przecież spore ryzyko, że talibowie nie zrezygnują ze szkolenia kolejnych grup terrorystycznych. Kolejne dni będą decydujące, a najbliższa przyszłość pokaże, jaką taktykę wdrożą, i jak ustosunkują się do nich zachód i Stany Zjednoczone.