„Ziam” rozgrywa się w przyszłości, w świecie zrujnowanym przez zmiany klimatyczne. Globalne rekordy temperatur doprowadziły do wymierania gatunków; prastare bakterie, uwolnione z topniejących lodowców, wybiły miliony ryb, a cały świat stanął w obliczu największego kryzysu w historii naszej cywilizacji. W wielu krajach zabrakło żywności, społeczne niepokoje i napięcia sprzyjały zamieszkom. Mało? Okej, dorzućmy do tego zombie.

Tymczasem Tajowie radzą sobie nieco lepiej niż reszta - choć sytuacja na ich ziemiac również jest dramatyczna. Rząd wygłasza kojące nerwy populizmy o kraju bogatym w zasoby, pomimo dekady odizolowania od reszty świata; przekonuje też obywateli o konieczności wzajemnego zaufania. Jego działania są jednak sprzeczne z tymi hasłami: widać to najbardziej, jakżeby inaczej, w olbrzymiej dysproporcji pomiędzy tymi, którzy mają niemal wszystko, a tymi (większością), którzy nie mają już nic. O brutalnych metodach tłumienia społecznych niepokojów nie wspominam.
W centrum tej opowieści znajduje się Singh (Mark Prin Suprat), ochroniarz konwoju dostawczego, biegły w sztuce Muay Thai. Niewinna z pozoru misja, w której bierze udział, okazuje się prologiem do jego osobistego dramatu. W międzyczasie w jednym ze szpitali wybucha bowiem epidemia zombie za sprawą przenoszonego przez ryby (serio) wirusa (zgadza się, jego działanie pozostaje niejasne do samego końca). Singh wpada do środka, by odnaleźć i ocalić swoją dziewczynę.
Ziam - opinia o filmie Netfliksa
Interesujące wprowadzenie sygnalizuje potencjał, którego nie wykorzystano. „Ziam” to film wyprany z choćby odrobiny kreatywności fabularnej. Choć gdzieś w tle rozgrywa się eko-horror, twórcy postanawiają sprowadzić swą opowieść do byłego zawodnika Muay Thai, który biega po szpitalu, tłucze zombie i stara się ocalić swoją dziewczynę.
Nie liczcie na refleksje, głębsze pytania, interesujące społeczne komentarze. Korporacje wykorzystują kryzysy dla własnych zysków, bogole pasą się na najbiedniejszych niezależnie od okoliczności - to wszystko (i to w bardzo, bardzo uproszczonej formie), na co stać tajski horror. Znamy, wiemy, było.
Zresztą, w „Ziam” w ogóle nie ma zbyt wielu dialogów. Większość dialogowych linijek scenariuszowych sprowadza się do wykrzykiwania przez postacie imion innych postaci, gdy w tle roznoszą się ryki zombiaków. Reżyser postanowił wpleść w obraz wątek miłosny (ba, oprzeć na nim sporą jego część), ale całość jest straszliwie nieprzekonująca. Relacja między Singhiem a Rin, lekarką z atakowanego szpitala, jest chyba najsłabszym elementem fabuły. Singh podejmuje desperacką próbę ratunku ukochanej, a my zbywamy to wzruszeniem ramion. Stawki w ogóle nie czuć, bo na Rin i jej relacji z protagonistą w ogóle nam nie zależy. Nie może być inaczej, skoro wcześniej widzimy tę parę wspólnie w zaledwie jednej scenie (i jest to wyprana z emocji, płaska jak naleśnik kłótnia). Relacja tych dwojga jest wybrakowana i napisana na kolanie, a chemii między aktorami nie uświadczono. Efekt to skrajne osłabienie emocjonalnego ciężaru aktu heroizmu Singha. Najzwyczajniej w świecie nie mamy czym się tu przejąć.
Ostatecznie to tło wybuchu epidemii okazuje się najbardziej interesujące.
Wykorzystanie realnych problemów jako katalizatora dla apokalipsy zombie dobrze osadza tę historię w odpowiednio uwiarygodnionej wizji rzeczywistości.
Wybaczyłbym tę mizerną fabułkę (i wiele jej pozbawionych sensu komponentów), gdybym otrzymał to, czego oczekiwałem po filmie o zombie i zawodniku tajskiego boksu. Znaczy: jakościowej akcji,
„The Raid” z żywymi trupami. Ale... nic z tego. Walk jest tu w ogóle dużo mniej, niż sądziłem, a gdy już są, okazują się co najwyżej poprawne - w żadnym wypadku nie ekscytujące. Choreografie są nierówne, a przeciwnicy - niezbyt wymagający. Tempo siada, rujnując energię i napięcie. Zombie z „Ziam” boleśnie przyczyniają się do spowszednienia ich motywu i zmęczenia materiału.
A zatem: ani głębi, ani jazdy bez trzymanki. O braku kreatywności i odwagi już wspominałem: gdy już się wydaje, że film zaprowadzi nas w świeże rejony, w ostatniej chwili się z tego wycofuje. Jest zachowawczy, bezpieczny, przewidywalny. Efekty specjalne i CGI wypadają poprawnie, ale bardzo skromnie. Konwencja pozostaje nienaruszona.
„Ziam” to film do bólu poprawny, niewykorzystujący drzemiącego w bazowej koncepcji potencjału. Zamiast podnieść wam tętno, raczej skłoni do zaparzenia kawy - a w przypadku akcyjniaka z zombiakami to niewybaczalny grzech.
Czytaj więcej:
- Polski (świetny) aktor w najnowszym serialu Netfliksa. Zaskakujący występ
- Co z 2. sezonem serialu Duster? Jest decyzja HBO Max
- Serialowa Jessica Jones przerywa ciszę. Wielki powrót do Marvela
- Disney+ przedstawia Breslau, czyli swój pierwszy polski serial oryginalny
- Będzie kontynuacja Teorii wielkiego podrywu. HBO Max potwierdza