Od pierwszego pokazu dokumentu "Amy" w reżyserii Asifa Kapadii media nie milkną ani na chwilę na temat produkcji, traktującej o angielskiej wokalistce żydowskiego pochodzenia. Recenzje, które pojawiają się po seansach są entuzjastyczne. I trudno dziwić się krytykom. "Amy" to film chwytający za serce. Kapadia zadaje pytania, pozwalając widzowi odpowiedzieć na nie po chwili refleksji, w czasie której gdzieś w tle będzie rozbrzmiewać muzyka Amy Winehouse.
Dokument "Amy" w całości stworzony jest na podstawie materiałów archiwalnych, które zgromadził Kapadia. Nie są to jednak wyłącznie nagrania z wywiadów i publicznych występów. Reżyser dociera do intymnych fotografii, wideo, które pochodzą z prywatnej kolekcji Amy i jej przyjaciół, rodziny. Asif Kapadia zrezygnował z tego, co najczęściej spotyka się w tego typu filmach - u niego nie występują tzw. "gadające głowy", które ze smutkiem opowiadają o bohaterce dokumentu. Głos pochodzi z "offu", a tłem do niego są materiały wideo, zdjęcia przedstawiające Amy, jej bliskich. Ten zabieg sprawia, że cały czas czujemy, iż jesteśmy wewnątrz opowiadanej historii. Cenne momenty nie są tracone wyłącznie na słuchanie.
Historia o Amy rozpoczyna się w momencie, kiedy główna bohaterka filmu nie jest jeszcze znana.
Amy dorastała w Londynie, w rodzinie żydowskiej. Jak stwierdzi po latach dzieciństwa, jej mama wychowywała ją i jej brata praktycznie sama, bo ojca nigdy nie było. Kiedy Amy była dzieckiem, nawiązał romans ze swoją współpracownicą, a potem po kilku latach opuścił rodzinę. Ta dziecięca trauma będzie ciągnęła się za nią do końca życie i będzie jednym z powodów braku samoakceptacji Amy i poczucia, że ciągle musi starać się, aby ktoś ją pokochał.
Amy wydawała się być szczęśliwym, choć nieustępliwym dzieckiem. W wieku nastoletnim brała leki na depresję, ale jej życie można było przyrównać do takiego, jakie wiedzie niejedna nastolatka, przeżywająca problemy emocjonalne. Winehouse zawierała nowe znajomości, miała chłopaków, za którymi potrafiła niewyobrażalnie szaleć, ale miała także stałe grono przyjaciół. Muzyka towarzyszyła jej właściwie od zawsze, a ulubionym gatunkiem był jazz. Po latach powie, że w końcu może nazwać się prawdziwą wokalistką jazzową, a nie zwykłą piosenkarką. To było spełnieniem jej marzeń.
W filmie Kapadii obserwujemy wydarzenia z życia Amy w porządku chronologicznym, czasem pojawiają się retrospekcje do lat dzieciństwa. Widz śledzi przemianę nastoletniej dziewczyny, w kobietę, która nie potrafi poradzić sobie z samą sobą i własnym życiem. Winehouse na przestrzeni kilku lat z wesołej, choć nieśmiałej nastolatki, pełnej uroku i swobody zmieniła się w kobietę przerażoną, która pragnie uciec przed całym światem, zniknąć.
To właśnie ta metamorfoza Amy, jej ciągłe przemiany, wahania są najciekawszym i zarazem najbardziej przerażającym i smutnym elementem filmu.
Zmiana artystki polegała nie tylko na jej zachowaniu, sposobie bycia. Przemianie uległ także jej wygląd fizyczny, który związany był z uzależnieniem od narkotyków, alkoholu i bulimią. Winehouse jednocześnie dążyła do doskonałości i robiła krok w przepaść, z której ostatecznie nie udało jej się wydostać.
Kapadia nie rysuje Amy laurki. Przedstawia jej wcielenia oraz różne opinie osób bliżej i dalej z nią związanych. Chce pokazać widzowi to jaka była, ale nie wartościuje jej, nie potępia ani nie chwali jej zachowania. Przed odbiorcami kreśli się obraz kobiety, która jest rozchwiana emocjonalnie i nie zna swojej wartości. Kobiety, dla której sława nie była oznaką sukcesu, a jednym wielkim przekleństwem, z którym nie umiała sobie poradzić i które zniszczyło ją i poniekąd jej relacje z rodziną.
Sława i miłość są dwoma głównymi tematami tego dokumentu. Każde z tych zjawisk niszczy główną bohaterkę od środka. Oba doprowadziły ją do silnego uzależnienia, które pokonywała po to, by za chwilę znowu mu się poddać. Jedną z ważniejszych postaci w życiu Amy był jej były mąż, Blake Fielder-Civil, człowiek, który - jak możemy wnioskować z filmu Kapadii - w dużej mierze przyczynił się do jej upadku. To z nim po raz pierwszy spróbowała heroiny. To dla niego wciągnęła się w narkotyki, by lepiej go rozumieć. Mówiła: "Jestem zadowolona, kiedy mój mąż jest zadowolony", a potem traciła kontakt z rzeczywistością, nie potrafiąc zaśpiewać kilku wersów na koncertach.
"Amy" to dokument bardzo smutny i przygnębiający.
Choć pokazuje on mechanizmy, które - jeśli widzieliśmy jakieś dzieła traktujące o uzależnieniu bądź sami mamy podobne doświadczenia - dobrze znamy, jesteśmy zszokowani. Nie umiemy się pogodzić ze śmiercią tej dziewczyny, która przez kilka lat konsekwentnie kopała pod sobą grób. Nie chcemy pogodzić się z tym, że nikt w porę nie pomógł go jej zasypać. Jesteśmy rozżaleni. "Amy" zapadnie w pamięć każdemu. Nawet tym, którzy fanami Amy Winehouse nie byli.