REKLAMA

Finał przypomina, dlaczego serial „Barry” jest hitem HBO. Nie znasz? Najwyższy czas nadrobić!

Na HBO Max wylądowały pierwsze odcinki czwartego i zarazem finałowego sezonu serialu "Barry". To produkcja, która cieszy się zdecydowanie mniejszą popularnością, niż powinna - jest to bowiem jeden z najlepszych i najbardziej równych jakościowo seriali serwisu. Najnowsza odsłona jedynie to potwierdziła.

barry sezon 4 serial recenzja opinie hbo max
REKLAMA

Zgadza się: "Barry" to jeden z najlepszych seriali, jakie HBO zaoferowało swoim widzom. Świeży, brawurowo napisany i zagrany; żadnych słabych epizodów, za to sporo zaskoczeń i kreatywności. Poważnie - ten tytuł lubi przypomnieć widzowi, że w gruncie rzeczy nie ma pojęcia, na co jeszcze stać twórców, w tym samego pomysłodawcę: Billa Hadera, który wciela się również w tytułową rolę. A stać ich na wiele. Nie boją się śmierci, potrafią wkurzyć i nieoczekiwanie usatysfakcjonować; sprawnie balansują między egzystencjalnymi przemyśleniami i czarnym, mrocznym wręcz humorem. Każdy sezon angażuje coraz bardziej, a i postacie stają się coraz ciekawsze. Z radością informuję, że 4. seria podtrzymała tę tradycję.

W skrócie: Barry to straumatyzowany były żołnierz, obecnie niedrogi zabójca do wynajęcia, który dostaje zlecenie w Los Angeles. Ku swemu (i naszemu) zaskoczeniu odnajduje tam lek na samotność: grupę teatralną. Barry stara się odciąć od dawnego życia i skupić na nowej pasji, niestety, z tej branży trudno jest się tak po prostu wycofać. 4. sezon to finałowa odsłona tej historii.

REKLAMA

Czytaj także:

Barry, sezon 4. - recenzja finałowej serii serialu HBO

Poprzednia seria zakończyła się mocnym cliffhangerem - trudno sobie wyobrazić, by Barry znalazł sposób na wydostanie się z tak wielkich tarapatów. 4. sezon zabiera nas zatem do więzienia, w którym osadzony jest również Fuches (Stephen Root). Zabójca nie jest już jednak zainteresowany zabiciem dawnego kompana - fakt, że Gene Cousineau sprzedał go policji, stanowi obecnie największy dramat w jego życiu. Oczywiście w międzyczasie śledzimy też losy pozostałych postaci, które serial przedstawił nam na przestrzeni trzech sezonów. Po seansie siedmiu z ośmiu odcinków - spokojnie, nie będę wdawał się w spoilerowe szczegóły - trudno pozbyć się wrażenia, że żadne z nich nie doczeka się happy endu.

REKLAMA

Nie oznacza to, że "Barry" stracił swoje krwiste poczucie humoru. Mroczny i przygnębiający momentami dramat nie szczędzi abstrakcyjnego dowcipu, przerysowanych scen akcji i komiksowej energii. Co ciekawe, ten w całości wyreżyserowany przez Hadera sezon - za sprawą malarskich kadrów, płynnej pracy kamery i przemyślanych inscenizacji - wygląda najlepiej z dotychczasowych. Aktor rozwinął się zarówno jako reżyser, jak i odtwórca: jego Barry wciąż lawiruje między bezwzględnym mordercą a zagubionym małym chłopcem, jednak tym razem Hader nadał mu nieco więcej tragizmu. Dodam, że wielkich zaskoczeń nie zabraknie: mniej więcej w połowie sezonu serial decyduje się na brawurowy ruch, a to dopiero początek serii zdziwień.

"Barry" wciąż angażuje na poziomie kryminalnym, potrafi zapewnić rozrywkę, przede wszystkim jednak - niezmiennie - inteligentnie eksploruje pozornie banalną tematykę w oryginalny sposób. Przede wszystkim poświęca się badaniu drzemiących w człowieku natur i tendencji. Przy okazji bada też tematy nierozerwalnego związku między ego a przemocą, narcyzmu i odkupienia oraz, co uwielbiam, sposobów wykorzystania bólu jako paliwa do działania, pracy, kreatywności. I jeszcze kilka innych - w każdym przypadku działa. Zresztą, dzieła Hadera nie sposób porównać do jakiegokolwiek innego serialu, zwłaszcza po omawianym tu 4. sezonie. To prawdziwa perła, która zapisze się w historii jako jeden z największych tytułów HBO. A przynajmniej powinna.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA