REKLAMA

"Benedetta", czyli kiermasz cudów Paula Verhoevena. Ten film to tłusta, mięsista satyra

W swoim najnowszym filmie pt. "Benedetta" Paul Verhoeven uczynił fragmenty biografii katolickiej mistyczki nośnikiem bezlitosnych drwin. Nie omieszkał też zapewnić widzom ogromu soczystej frajdy: w tym tyglu zmieszano przecież pastisz, thriller polityczny, covidowe odniesienia, nunsploitation, melodramat i jeszcze więcej. Jakimś cudem (a cuda mają tu niebagatelne znaczenie) połączenie wszystkich tych komponentów smakuje wyśmienicie.

benedetta film recenzja opinie kino carlini zakonnica
REKLAMA

"Benedetta" Paula Verhoevena adaptuje elementy biografii Benedetty Carlini, homoseksualnej zakonnicy i mistyczki katolickiej - postaci tak interesującej, że jej życiorys i związane z nim wydarzenia wciąż poddawane są nowym analizom i interpretacjom. W dużym skrócie: Carlini urodziła się we włoskiej rodzinie, która kupiła jej miejsce w klasztorze Matki Boskiej w Pescli.

W wieku trzydziestu lat sama została matką przełożoną, w międzyczasie jednak zgłaszała innym, że doświadcza niepokojących, boskich wizji. Benedetta (w filmie portretowana przez natchnioną Virginie Efira) miała też romans z oddelegowaną do pomagania i towarzyszenia jej Bartolomeą (znakomita, zadziorna Daphné Patakia). Te najważniejsze elementy historii mistyczki Verhoeven wykorzystał (niekoniecznie w bezwzględnej zgodzie ze źródłami) i zobrazował po swojemu (i w swoim stylu), mieszając ze sobą kilka popularnych w feministycznym religioznawstwie interpretacji i... pikantnie je doprawiając.

REKLAMA

Benedetta - recenzja filmu Paula Verhoevena

REKLAMA
Benedetta - recenzja

Nikogo nie zaskoczy, że "Benedetta" kwestionuje i podważa struktury religijne. Verhoeven z płytkiej (i, w moim mniemaniu, świadomej) prowokacji zgrabnie przechodzi do pogłębionej analizy mniej lub bardziej ukrytych uprzedzeń w instytucjach wiary - uprzedzeń, które od nadużyć i przemocy dzieli jedynie okazja. Pochyla się - wybaczcie - nad kobiecym ciałem, postrzeganym jako z natury grzeszne w potrzebach i funkcjach. Nie obawia się ujawnić fascynacji, stara się nią zarazić - filtruje cielesne potrzeby i fizyczne ekstrema przez religijną ikonografię.

W międzyczasie bezczelnie drwi z kościelnej zachłanności i polityki; ślepą wiarę zderza z iluzją i imaginacją, wytyka palcami bagatelizujące narracje pandemicznych denialistów, bawi się słowem, ciałem i krwią (kłaniając się podgatunkowi nunsploitation), zamykając całość w bezceremonialnie kiczowatej, campowej otoczce i ilustrując nieraz zaskakująco pięknymi kadrami. Wisienką na torcie okazał się niewybredny humor (Verhoeven kwestionuje padające w filmie słowa o cierpieniu, które rzekomo jest jednym sposobem na poznanie Chrystusa, każąc wypowiedzieć jego imię Benedetcie bezpośrednio po jej pierwszym orgazmie, po zbliżeniu z Bartolomeą).

Tak, "Benedetta" co i rusz uderza w nieoczekiwane, zaskakujące tony. Vergoeven sprytnie manipuluje nastrojem przedstawianych wydarzeń, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak dobrze będą bawić się widzowie, próbując odgadnąć, czym jego nowy film próbuje być i co tak naprawdę chce powiedzieć (podobnie długo trzyma nas w niewiedzy i niepewności co do intencji i prawdziwości słów tytułowej bohaterki).

Melodramat, romans, erotyk, thriller; komety, bluźniercze masturbacje, epidemie i gromiący wrogów mieczem Jezus bez penisa. Przede wszystkim jednak: tłusta, mięsista satyra na kwestie problematyczne, istotne i niepokojąco aktualne. A do tego, uwaga, najpewniej jeden z najbardziej osobistych filmów reżysera (pełna swoboda twórcza!), wziąwszy pod uwagę jego fascynacje i literacką twórczość.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA