CW przypomina efekciarskim klipem, jak ich telewizyjne imperium herosów rozrosło się od 2012 roku
Kiedy w 2012 roku na telewizyjne ekrany wchodził pierwszy sezon serialu "Arrow", mało kto przypuszczał, że w ciągu następnych 4 lat CW doczeka się małego imperium.
Współcześnie mamy do czynienia z dwoma wielkimi, konkurencyjnymi względem siebie blokami seriali o super-bohaterach. Z jednej strony jest Netflix z ich specyficznym modelem dystrybucji, "Daredevilem", "Jessicą Jones", "Lukiem Cagem" oraz "Iron Fistem".
Z drugiej strony mamy CW oraz ich "Arrowa", "Flasha", "Supergirl" oraz "Legends of Tomorrow". Ci bohaterowie na pewno dominują nad herosami Netfliksa częstotliwością pojawiania się nowych sezonów, ale tracą przy porównaniu samej jakości. Produkcji na licencji Marvela jest mniej, ale są zdecydowanie bardziej cenione.
CW w dalszym ciągu prze w ilość, nie jakość.
Stacja niemal zapełniła całą tygodniową ramówkę, samymi tylko serialami o super-bohaterach. "Arrow", "Flash", "Supergirl" i "Legends of Tomorrow" - wszyscy zamaskowani herosi zostali na służbie, wyposażeni w zupełnie nowe sezony i nowe odcinki.
Aby uczcić tę telewizyjną salwę super-bohaterów na licencji komiksów wydawnictwa DC, w CW przygotowano specjalny klip reklamowy. W nim zobaczymy wszystkich czołowych herosów, którzy spotykają się razem w sekretnym pomieszczeniu treningowym.
Całość mogłaby kojarzyć się z "X-Menami" i ich salą ćwiczebną, gdyby nie nadmierne efekciarstwo oraz liche efekty specjalne. Jedno teoretycznie wyklucza drugie, ale wystarczy zobaczyć materiał reklamowy pod tytułem "Superhero Fight Club 2.0", aby przekonać się, że jest inaczej.
Jeżeli o mnie chodzi, tej jesieni mam zamiar dać szansę jedynie "Flashowi". Reszta seriali albo stoczyła się do rynsztoka ("Arrow"), albo od początku wydała się na tyle nijaka, że nie zniosłem więcej niż pierwsze kilka odcinków ("Supergirl", "Legends of Tomorrow").