REKLAMA

PigOut nadaje: „Diablo. Wyścig o wszystko" nie wpada do rowu na pierwszym zakręcie, ale szału nie ma

Początek 2019 roku dla polskiego kina to czas eksperymentowania z gatunkami, które do tej pory mogliśmy oglądać tylko w zagranicznych produkcjach.

"Diablo. Wyścig o wszystko". Recenzja polskiego filmu o wyścigach
REKLAMA
REKLAMA

Zaczęło się tydzień temu od „Underdoga" i próby przeniesienia na duży ekran walk spod znaku MMA. Dzisiaj z kolei debiutuje film, który ma ambicję przetrzeć szlak w dziedzinie nielegalnych wyścigów samochodowych. Mowa oczywiście o „Diablo. Wyścig o wszystko".

Głównym bohaterem jest Kuba (Tomasz Włosok). Młody chłopak, który mieszka z ciotką i - mimo iż sam ledwo przędzie - próbuje uzbierać pieniądze na operację chorej siostry.

Za dnia pracuje jako dostawca jedzenia, jednak jego prawdziwą pasją są nielegalne wyścigi i dlatego wieczorami zamienia skuter na Forda Capri, po czym krąży wokół Tesco, sprawdzając, czy nie odbywają się tam akurat zawody w driftowaniu wokół wiaty z wózkami.

Podczas jednej tego typu ustawki, talent Kuby zostaje doceniony przez Krisa. Innego kierowcę, który ma sporo znajomości w podziemnym światku. Dzięki jego poleceniu Kuba wkręca się do ekipy Maksa (Rafał Mohr) i staje przed szansą ścigania się w legendarnych zawodach, w których do wygrania jest tytuł Diablo oraz czek na okrągłą sumkę. Długo się nie zastanawia, bo wie, że tylko dzięki tym pieniądzom może uratować siostrę. Zadanie nie będzie jednak łatwe, gdyż po drodze do celu przyjdzie mu się zmierzyć z niebezpiecznym biznesmenem (Cezary Pazura) oraz jego szajką (Mikołaj Roznerski).

Przyznaję bez bicia, że należę do grona sceptyków, którzy zwiastowali porażkę filmu na długo przed jego premierą. Bardzo mi przykro, ale jestem tylko człowiekiem i kiedy widzę słaby trailer i paździerzowe plakaty, to nie potrafię sobie w mówić, że z takich składników wyjdzie coś więcej niż „Szybcy i wściekli" dla ubogich.

Niestety poniekąd miałem rację. „Diablo. Wyścig o wszystko" nie jest tak zły, jak to sobie wyobrażałem, ale trudno o nim powiedzieć coś bardziej pozytywnego niż "nawet niezły jak na polskie warunki".

Kluczem są właśnie polskie warunki, pod którymi kryje się brak budżetu na realizację porządnych wybuchów oraz sekwencji walk. To, co widzimy na ekranie, zdecydowanie nie powala. Być może te kiepsko markowane ciosy i eksplozje tworzone po taniości w Adobe After Effect, zyskałby szacunek w jakieś amatorskiej produkcji na YouTube, ale w filmie kinowym prezentują się po prostu biednie.

Wychodzi na to, że technicznie nadal bliżej nam do smoka z „Wiedźmina" niż tych z „Gry o Tron".

Nie rozpieszcza również scenariusz, który pod względem logiki jest dziurawy jak ser szwajcarski. Większość zachowań głównych bohaterów jest głupia i niczym nieuzasadniona. Poza tym okazuje się, że podziemie wyścigowe w Polsce stanowi zaledwie 15 osób, z czego ściga się siedem, trzy to Patrycja Kazadi i blogerzy z FitLovers, a pozostałe pięć tylko patrzy. Trochę słabo.

Nieźle jest za to w kwestii samochodów. Wbrew przewidywaniom nie zostaliśmy potraktowani Passatami w kombi ani Golfami trzeciej generacji wyposażonymi w instalacje LPG. Co to, to nie. W tej materii twórcy stanęli na wysokości zadania i wyskoczyli z naprawdę fajnych bryk. Zobaczycie m.in. Forda Mustanga GT, Audi R8, Astona Martin DB9Lamborgihini Gallardo i Chevroleta Camaro.

Na sekwencję wyścigów również nie ma co narzekać. Sceny z udziałem samochodów są dynamicznie zmontowane i podrasowane niezłym soundtrackiem. Niestety rozczarowuje ich forma.

Jeśli liczycie na klasyczne ściganie, w którym wygrywa najszybszy kierowca, możecie się mocno zdziwić.

W filmie mamy do czynienia z zawodami w stylu "uciekających owiec". Na tor, którym może być kamieniołom, opuszczona hala fabryczna lub odcinek drogi wytyczony na warszawskich ulicach, wyrusza czwórka zawodników (owce). 30 sekund później do wyścigu włącza się trójka „wilków", czyli kierowców, mających za zadanie wyrzucić z trasy wspomniane „owce". Wygrywa ostatni samochód, który utrzyma się na torze. Taki charakter zawodów rządzi się dużą losowością, co nie pozwala zweryfikować, czy główny bohater to faktycznie taki wymiatacz za kierownicą, czy raczej miał farta. Osobiście obstawiam to drugie.

Ostatecznym argumentem przemawiającym na korzyść filmu są aktorzy.

Tutaj zdecydowanie należy pochwalić Rafała Mohra, Cezarego Pazurę i Mikołaja Roznerskiego, którzy wręcz stają na rzęsach, żeby swoją grą odwrócić uwagę od scenariuszowych absurdów. I to nawet się udaje. Tomasz Włosok również daje radę, chociaż akurat jego postać nie miała okazji szarżować na ekranie, tak jak wyżej wspomniani panowie. Zaskakuje za to marginalny występ kobiecej obsady, która była dość mocno eksponowana na plakatach. Poza Karoliną Szymczak, pozostałe damskie role trzeba zaliczyć jako epizody.

Ciekawostką jest, że twórcy „Diablo" sięgnęli po ulubioną zagrywkę Marvela i umieścili dodatkową scenę po napisach, zwiastującą drugą część filmu.

REKLAMA

Pojawia się w niej pewien bardzo znany aktor, który może skutecznie podkręcić zainteresowanie sequelem.

„Diablo. Wyścig o wszystko" jak na polskie warunki nawet daje radę, ale zdecydowanie daleko mu do ideału. Ode mnie 6/10, czyli od biedy można pójść do kina, aczkolwiek czekając na wersję DVD, zbyt wiele się nie straci.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA