Pamiętacie poprzednią dekadę? Tę, w której kogokolwiek obchodziła taka jedna szkocka grupa... jak im tam było? Franz Ferdinand?
Tak się składa, że chłopaki wracają. Koniunktury na ich granie już dawno nie ma, nic więc dziwnego, że każda kolejna płyta tego bandu, choć przy okazji każda stojąca na relatywnie wysokim poziomie, spotykała się z coraz mniejszym zainteresowaniem. I cóż, pewnie gdybym przypadkiem nie trafił na stronę tego wykonawcy na Spotify, to bym nie miał pojęcia, że cokolwiek w obozie Szkotów jeszcze się dzieje. No bo czy po słabiutkich ostatnich wydawnictwach Strokes czy Killers, ktokolwiek jeszcze liczy, że herosów new rock revolution stać aktualnie na cokolwiek nadającego się do słuchania?
Ale ok, nie jestem tu zbyt sprawiedliwy - bo Franz Ferdinand nigdy nie brali siebie zbyt serio, zawsze byli tymi lekko zakręconymi, inteligentnymi facetami ze sporym dystansem do siebie i swojej muzyki. Dlatego tez zwykle mogli liczyć na przychylność krytyków i nigdy nie zamienili się w autoparodię jak podobne ekipy, które wypłynęły w podobnym okresie. I to prawda, że nigdy już nie mieli takiego przeboju jak Take Me Out, ale na swoich kolejnych płytach również trafiały im się porządne imprezowe bangery, szczególnie na Tonight, która takimi lekkimi, tanecznymi piosenkami była wręcz wypchana.
Z nowym singlem jednak panowie cofają się wyraźnie do złotych czasów swojego debiutanckiego krążka - i to nie tylko muzycznie, ale i też wizerunkowo. Rzućcie tylko okiem na klip, który natychmiast przywodzi na myśl teledysk do Take Me Out. Nawet słynna grzywka wróciła na głowę Aleksa Kapranosa!
Ale szczerze powiedziawszy, bardzo mi się ten nowy kawałek podoba - wpada w ucho błyskawicznie i natychmiast przywodzi nostalgiczny czas sprzed 10 lat, kiedy słuchało się Franzów, a wszystkie inne zespoły były tak mało cool. Ale choć z jednej strony utwór jest skoczny, rytmiczny i bardzo wakacyjny, to mam tez wrażenie, że muzycy brzmią tu na odrobinę zmęczonych i znudzonych - to już zwyczajnie nie ta energia, co kiedyś. Może to tylko moje wrażenie podyktowane lustrzanym podobieństwem Right Action do materiału z pierwszej płyty Franz Ferdinand, może to ich wykalkulowany i podparty badaniami rynku ruch, a może to po prostu upał - ale nie do końca kupuję tę stylistyczna woltę (a raczej w tył zwrot) zespołu. Tym niemniej piosenka powędrowała do mojej codziennej playlisty na dobry początek dnia.
Pojawił się też drugi nowy utwór Szkotów, Love Illumination, ale ten już wydał mi się całkiem przeciętny i pewnie odpadłby natychmiast podczas sesji nagraniowej do Franz Ferdinand, choć kto wie, może na tle całej płyty broni się lepiej. Ale o tym będziemy mogli się przekonać dopiero 26 sierpnia bieżącego roku, bo wtedy światło dzienne ujrzy nowy album grupy, zatytułowany Right Thoughts, Right Words, Right Action.
I oficjalnie kategorycznie stwierdzam, ze mnie to wcale nie interesuje, a album sprawdzę tylko z obowiązku, w przerwach między odsłuchiwaniem jakiegoś cokolwiek znaczącego aktualnie artysty, ale... ta 10-letnia pseudo-nostalgia gdzieś się jeszcze we mnie tli i zacieram łapki na samą myśl, że będę mógł na nieco dłużej wrócić do czasu, gdy Grecja była w stanie wygrać Euro, a ja czekałem z wypiekami na premierę Half-Life 2.