W Ghost in the Shell w roli głównej występuje biała kobieta. Jak się okazuje, to Wielki Problem
Obsadzenie Scarlett Johansson w roli głównej bohaterki fabularnej wersji Ghost in the Shell jest decyzją bez wątpienia odważną. Jednak najnowsze zarzuty względem tej decyzji pokazują, że Hollywood mierzy się z absurdalnymi problemami.
Poprawność polityczna to rak toczący nowoczesną popkulturę. Nie zrozumcie mnie źle, jakiekolwiek objawy nienawiści względem kobiet, osób religijnych, mniejszości seksualnych i różnym podobnym przypadkom powinny być bezwzględnie tępione. Dotarliśmy jednak do miejsca, w którym trudno nie zrobić jakiegokolwiek kroku bez strachu o lincz za rasizm, ksenofobię i tym podobne.
Cierpią na tym satyra, cierpi muzyka, cierpią gry wideo i cierpią filmy. O czym przekonuje się Scarlett Johansson, znana aktorka o poglądach poniekąd liberalnych, która zagra główną rolę w hollywoodzkiej, fabularnej edycji Ghost in the Shell, czyli kultowego japońskiego anime.
Biała kobieta grająca Japonkę w Ghost in the Shell.
Scarlett Johansson odgrywa postać, która w oryginalnym filmie była żółta. Aktorka, cokolwiek by nie zrobiła, pozostaje rasą białą. I tak jak rozumiem kontrowersje związane z dobraniem Johansson do rol głównej bohaterki filmu, tak zarzuty o rasizm wydają się po prostu absurdalne.
Doszło do tego, że Johansson na łamach Marie Claire musi się tłumaczyć z tego, że nie jest żółta. Zapewnia w nim, że nigdy nie chciała kogokolwiek obrazić i próbuje odwrócić uwagę liberalnych wojowników zaznaczając, że główną twarzą filmu jest kobieta.
No tak, nie jest żółta, ale chociaż jest kobietą.
Chciałbym raz jeszcze podkreślić: nie uważam się za osobę tolerancyjną tylko z uwagi na to, że samo zagadnienie tolerancji mnie mierzi. Osoby białe, czarne, żółte, homoseksualne, heteroseksualne, transseksualne, kobiety, mężczyźni, Żydzi, ateiści, Katolicy, bez znaczenia. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy mamy lub mieć powinniśmy równe prawa. To normalne, oczywiste i nie ma czego tu „tolerować”.
Jednak tłumaczenie się pokorne z tego, że jest się białą aktorką, jest po prostu chore. Powiadam wam i trzymajcie mnie za słowo: w przeciągu 10 lat każdy jeden film, w którym w głównych rolach są heteroseksualni biali mężczyźni będzie uważany za niesmaczny i niedopuszczalny. Coś jak amerykańskie filmy lat osiemdziesiątych, w których jeśli biały główny bohater nie miał czarnego kompana, to uważany był za rasistowski.
Chore. Co najmniej tak samo chore, jak same zjawiska rasizmu i ksenofobii.