Craig Brewer, twórca oscarowego "Hustle & Flow", dostał szansę na dalsze kontynuowanie swojej pracy w przedsiębiorstwie filmowym. Zestaw nominacji dla jego wcześniejszego obrazu otworzył mu drzwi na realizację kolejnych projektów. Scenariusz "Hustle & Flow" koncentrował się na hip-hopowych brzmieniach oraz przedstawiał charakterystyczny dla amerykańskiej rzeczywistości obraz "czarnej" kultury. Jego następca, "Jęk czarnego węża" zmienia klimaty muzyczne i wchodzi w małomiasteczkowy świat bluesa.
Film opowiada historię Lazarusa, religijnego farmera, który zostaje porzucony przez swoją żonę i żyje samotnie w niewielkim domku na bezdrożach Tennessee. Pewnego dnia znajduje na drodze zakrwawioną i nieprzytomną młodą dziewczynę, Rae. Gdy próbuje ją ocucić, ta zaczyna zachowywać się agresywnie oraz majaczy. Lazarus postanawia pojechać do miasta i kupić jej lekarstwa, ale żeby ta nie uciekła przywiązuje ją ogromnym łańcuchem do kaloryfera. Po powrocie, bohater dowiaduje się, że dziewczyna jest nimfomanką. Lazarus, będąc praktykującym chrześcijaninem, przy pomocy niekonwencjonalnych metod postanawia przywrócić Raę na właściwą ścieżkę.
Projekt Brewera zapowiadał się wyjątkowo interesująco. Film miał być wariacją do słów piosenki bluesowego artysty Blinda Lemona Jeffersona, której tytuł brzmi "Black Snake Moan" (nawet Samuel L. Jackson, który wcielił się w rolę Lazarusa, w późniejszych scenach sam ją wykonuje). To jednak nie są wszystkie źródła inspiracji. Tworząc scenariusz, Brewer luźno oparł go na powieści George'a Elliota "Silas Marner: The Weaver of Ravelom". Sytuację z tej książki przenosi do prowincjonalnych realiów i czyni to bardzo zgrabnie.
"Jęk czarnego węża" to przede wszystkim film o duchowej odnowie człowieka z postaciami o wyraźnie biblijnych "rysach". Lazarus niczym Hiob zostaje pozbawiony najcenniejszych dla niego rzeczy, a Rea podobnie jak Maria Magdalena wiedzie rozpustne seksualne życie. Brewer łącząc je w jednym obrazie nadaje im cech zwykłych współczesnych ludzi. Co ważniejsze, nie ma tu konkretnej postaci, która by symbolizowała Boga czy Jezusa. Nawet nagłe pojawienie się księdza sprowadza nas na ziemię i uświadamia, że nikt nie jest święty. Tym samym, dzięki ogromnej prostocie autor stara się wprowadzać wartości chrześcijańskie. Jednakże na tle przedstawionych wydarzeń nie wypada to dość przekonująco. Szczególnie, że nie ma tutaj żadnych rewolucyjnych myśli, a wszystko przypomina tradycyjne niedzielne kazania. Dodatkowo, przesyt czarnoskórych postaci wywołuje, iż odczuwamy lekką propagandę rodem z kameralnych "czarnych" kościółków, w których populistyczne hasła odnowy religijnej łączone są z pieśniami gospel. Mamy, bowiem pompatyczne zdania oraz przyciągająca energię…
…, ale pod względem muzycznym zadecydowano pójść w stronę depresyjno-kontemplacyjną i na ścieżkę dźwiękową wybrano bluesowe harmonie. To właśnie ona jest bardzo istotnym elementem filmu. Reżyser po raz kolejny koncentruje się na afroamerykańskiej kulturze, omijając hip-hopowe brzmienia, a zastępując je gitarowymi solówkami i "jęczącymi" wokalami. Wszystko po to, aby utrzymać klimat wiejskich, małomiasteczkowych realiów. Udaje się to znakomicie, gdyż wraz z połączeniem charakterystycznej konserwatywno-religijnej mentalności prostych ludzi, film staje się atrakcyjny.
Uwagę przyciągają również znakomite kreacje aktorskie. Samuel L. Jackson znakomicie odegrał podstarzałego rozwodnika. W trakcie gdy Lazarus przywiązuje Raę (Christina Ricci) do kaloryfera musimy najpierw sami rozgryźć, jakie są jego zamiary. Początkowo myśli idą po stronie freudowskich psychoanaliz, gdyż dziewczyna jest ubrana dość skąpo, a mężczyzna dopiero co rozwiódł się z żoną. Można by więc pójść w stronę spełnienia seksualnych zachcianek wiekowego osobnika płci męskiej, ale ze względu na modne ostatnio produkcje typu "Piła", to motyw "Jęku czarnego węża" mógłby się dzisiejszym widzom skojarzyć również z wiejską wersją "Sadysty". Jednakże późniejsze religijne wytłumaczenie powoduje, że produkcja staje się stonowana i wyznacza kierunek niecodziennego dramatu. Sytuacja i nałóg Rae jest ostatecznie w miarę logicznie wytłumaczony, a sama kreacja Christiny Ricci jest powalająca.
Szkoda tylko, że sam film jest atrakcyjny jedynie od zewnątrz. Bluesowa atmosfera dodaje wigoru, a aktorzy pierwszoplanowi robią wszystko w swojej mocy, aby "przykuć" widza do ekranu. A my tak samo nieprzytomni jak Rae dajemy się omamić ładną stylistyką. Nie jesteśmy w stanie zauważyć, że wysuwane banalne wnioski, do tak skomplikowanej opowieści po prostu nie pasują. Chrześcijańska propaganda, jaką karmi nas Brewer ma nas uświadomić o wysokiej wartości małżeństwa i prawdziwych uczuć. W Polsce, takich myśli raczej nie trzeba pogłębiać, dlatego też bardzo dobrym posunięciem było wydanie obrazu od razu do dystrybucji dvd. "Jęk czarnego węża" wpasuje się więc stricte w gusta amerykańskiego społeczeństwa oraz wszystkim wielbicielom bluesa. Kto wie, może nawet w tych kręgach zyska miano kultowego. Dla reszty jest to pozycja nieobowiązkowa, chociaż na pewno nie można przejść koło niej obojętnie.