Pokłosie #MeToo i klub miliarderów wart 500 dol. Nowy film z Kevinem Spaceyem to finansowa klapa
Niecałe 2000 polskich złotych. Tyle w trzy dni otwarcia zarobił film "Billionaire Boys Club", w którym główną rolę gra Kevin Spacey.
Tak upadają najwięksi. Jeszcze nie tak dawno temu Kevin Spacey był u samego szczytu hollywoodzkiego Olimpu. Wszyscy go uwielbiali i cenili. Do historii kina przeszły jego role w takich filmach jak "Podejrzani", "Siedem" czy "American Beauty". Drugą aktorską młodość zaczął przeżywać od 2013 roku. Od wtedy to wcielał się we Franka Underwooda w serialu Netfliksa "House of Cards". Od 2004 roku był dyrektorem artystycznym legendarnego teatru Old Vic w Londynie. Na koncie miał liczne nagrody, w tym Złote Globy i Oscara. Wyżej w branży zajść się nie dało.
Aż tu nagle wszystko się rozpadło. Pod koniec 2017 roku aktor Anthony Rapp wyznał, że był molestowany seksualnie przez aktora w okolicach roku 1986, gdy był jeszcze nastolatkiem. Choć Spacey przyznał, że nie pamięta całego zajścia, postanowił z góry przeprosić za swoje zachowanie. To jednak w niczym nie pomogło jego sytuacji. Działo się to wszystko w samym sercu ruchu #MeToo, przez co aktor spotkał się z publicznym ostracyzmem i potępieniem. Z dnia na dzień cała branża się od niego odwróciła. Stracił główną rolę w „House of Cards” oraz wycięto go z filmu "Wszystkie pieniądze świata" i zastąpiono Christopherem Plummerem. Obecnie toczy się śledztwo w sprawie trzech przestępstw na tle seksualnym, do których miało dojść w Londynie w latach 2005-2008.
Nazwisko Spacey stało się niemalże przeklęte w Hollywood.
Większość planowanych z nim filmów zostało albo wycofanych z produkcji albo zdecydowano się na tzw. "ciche premiery", głównie w serwisach VOD i streamingu. Mimo wszystko producenci "Billionaire Boys Club", w którym Spacey grał jedną z ról, postanowili symbolicznie wprowadzić swój film do kin. Głównie z szacunku dla pracy jaką wykonali aktorzy i ekipa. Tak naprawdę produkcja ta była skończona już w styczniu 2016 roku. Od tamtego czasu film przechodził drobne poprawki, dokrętki i przez jakiś czas leżał na półce. Zeszłoroczny skandal ze Spaceyem sprawił, że jego premiera stanęła pod znakiem zapytania.
W filmie grają także Ansel Elgort (który wcześniej występował ze Spaceyem w "Baby Driver") oraz Taron Edgerton znany z serii "Kingsman". Budżet filmu nie był wysoki (kosztował 15 mln dol.), nikt nie liczył na to, że "Billionaire Boys Club" się zwróci, ale chyba jednak nikt nie przypuszczał też, że wyniki finansowe tej produkcji będą aż tak katastrofalne.
W dniu premiery, czyli w piątek 17 sierpnia, "Billionaire Boys Club" zarobił bagatela 126 dol., czyli... niecałe 500 zł. Przez cały weekend otwarcia kwota ta wyniosła zawrotne 500 dol.
Nie pomogły też zapewnienia, że Spacey odgrywa w nim mało ważną, drugoplanową rolę. Takie kwoty sprawiają, że "Billionaire Boys Club" znajduje się w mało zaszczytnym gronie największych klap finansowych w historii kina oraz filmów o najmniejszych dochodach w dziejach. W tym kontekście już sam tytuł (po polsku: "Klub chłopców miliarderów") stał się mocno ironiczny.
Jeśli więc ktokolwiek przypuszczał, że akcja #MeToo będzie tylko mało skutecznym krzykiem rozpaczy, który nic nie zdziała, to mógł się nieco zdziwić. Niech sytuacja finansowa tego filmu będzie przestrogą dla całej branży.