REKLAMA

Mamy to: udany brytyjski thriller od Netfliksa! Zapragniecie poznać odpowiedź na TO pytanie

Jeśli chodzi o lokalne thrillery Netfliksa, dotychczas to te brytyjskie okazywały się jednymi z ciekawszych i bardziej przemyślanych. Nie inaczej jest w przypadku "Kim jest Erin Carter?" - miniserialu, który odcinek po odcinku obnaża przed widzami skomplikowaną, mroczną przeszłość tytułowej bohaterki. Niestety, im głębiej zanurzamy się w tę opowieść, tym mniej emocjonująca się staje.

kim jest erin carter netflix serial opinie recenzja
REKLAMA

Kim jest Erin Carter? Nie mamy pojęcia. Tytułową bohaterkę poznajemy w chwili, w której w pośpiechu opuszcza angielskie Folkestone wraz z kilkuletnią córką. Następnie opowieść przenosi nas w czasie o pięć lat do przodu - obserwujemy, jak Erin radzi sobie ze stanowiskiem nauczycielki w jednej ze szkół w Barcelonie. Nieprędko poznamy jej skomplikowaną przeszłość oraz prawdziwą tożsamość - produkcja Netfliksa odkrywa je przed nami (i innymi postaciami) nieśpiesznie, sprawnie podtrzymując atmosferę tajemnicy i budując poczucie zagrożenia.

Sytuacja wymyka się bowiem spod kontroli, gdy kobieta powstrzymuje jednego z członków napadających na supermarket bandytów - wówczas zostaje rozpoznana, a jej najbliżsi stają w obliczu niebezpieczeństwa.

Czytaj także:

REKLAMA

Kim jest Erin Carter? - recenzja serialu Netfliksa

W "Kim jest Erin Carter?" zdecydowanie lepiej wypada pierwsza połowa. Po pierwsze: udaje się jej igrać z oczekiwaniami widza. Od początku domyślamy się, że bohaterka jest kimś w pewnym sensie niebezpiecznym; oczekujemy pierwszej konfrontacji, licząc na starcia w stylu wszystkich tych pochodnych "Johna Wicka" z ostatnich kilku lat, takich jak, dajmy na to, "Gunpowder Milkshake", "Nikt", "Kate" - i tak dalej. Nic z tego!

Może was to rozczaruje, ale tym razem nie doświadczycie przerysowanych pojedynków złożonych z tanecznych choreografii, podczas których Carter bezwzględnie łoi tyłki rzeszom przeciwników. Tu każde starcie ma swoją wagę, każdy cios wybija z rytmu; rani, przewraca, rozprasza. Jasne, nie ma mowy o stuprocentowym realizmie, dotarłem jednak do momentu, w którym tego typu znacznie bardziej wiarygodne sekwencje bójek - takie, w których bohaterki czują konsekwencje każdego uderzenia - potrafią zaskoczyć i... wzmóc zainteresowanie. Odświeżyć formę. Trochę mi tego brakowało.

Na ten i kilka innych sposobów „Carter” nawiązuje do bardziej analogowej tradycji gatunku. Szybko zaczyna snuć przed nami swoją podejrzanie niepretekstową opowieść: to coś więcej niż kolejna historia o zemście czy prostej chęci odpokutowania za błędy przeszłości. Erin Carter chce zapewnić córce dobre dzieciństwo i stabilność, której sama nigdy nie miała. Daje z siebie wszystko w każdej sferze życia. W miniserii nie brakuje zatem elementów bardziej obyczajowych - od dramatu aż po momenty bardziej komediowe. Co ważne, wcale nie zakłócają one warstwy czysto sensacyjnej.

REKLAMA
Kim jest Erin Carter?

Różnorodność wątków i gatunkowych składników, które udało się połączyć w zgrabną, kompatybilną całość, przekłada się na satysfakcjonującą rozrywkę, od której trudno się oderwać (przynajmniej przez większość czasu, bo im bliżej końca, tym częściej szwankuje tempo). Dodajmy do tego elegancki minimalizm i wysokie walory produkcyjne. Czego chcieć więcej? Odpowiadam: równej jakości epizodów i adekwatnego finału.

Problemu nie stanowią tu spajające fabułę zbiegi okoliczności, choć momentami potrafią podważyć tę budowaną w innych sferach wiarygodność. Rzecz w tym, że jakkolwiek z czasem poznajemy kolejne interesujące oblicza głównej bohaterki, koniec końców cała intryga mieści w sobie zbyt wiele klisz, by zagwarantować poczucie obcowania z bardzo dobrą produkcją. Ostatecznie jest po prostu nieźle - tak czy owak, fani nieco ambitniejszych odcinkowych dreszczowców serwisu powinni być zadowoleni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA