„Kłamstewko” bawi i wzrusza w tym samym momencie. Awkwafina dołącza do aktorskiej pierwszej ligi
Tak mądre i wielobarwne filmy jak „Kłamstewko” nie zdarzają się często. Dlatego tym bardziej warto zwrócić na niego uwagę, nawet jeśli Amerykańska Akademia Filmowa tego nie zrobiła.
OCENA
Fabuła skupia się wokół rodziny Chińczyków porozrzucanych po całym świecie. Pokolenie seniorów mieszka w ojczyźnie, ale ich dzieci i wnuki znajdują się w Stanach Zjednoczonych oraz w Japonii.
Główną bohaterką filmu jest Billi (świetna Awkwafina), która dowiaduje się, że jej babcia, Nai Nai, jest śmiertelnie chora. Wraz z rodzicami postanawia więc pojechać do niej w odwiedziny. Rodzina podejmuje jednak decyzję o tym, by nie mówić staruszce o jej chorobie i cały czas trzymać przed nią wyniki badań w tajemnicy. Jest to wynik chińskiego zwyczaju (do którego stosują się nawet lekarze!), który wywodzi się z wiary w to, że ludzi zabija strach przed śmiercią, a nie śmiertelna choroba.
W filmie „Kłamstewko” dostajemy więc dość ograny motyw mierzenia się ze zbliżającym się odejściem seniora rodu, tyle że podany z ciekawym (przynajmniej w naszym kręgu kulturowym) twistem.
Bo tak naprawdę to film w reżyserii Lulu Wang jest przede wszystkim opowieścią o różnicach kulturowych, odmiennych filozofiach życia i jego afirmacji. To też mądra przypowieść przyglądająca się trzem pokoleniom ludzi zamieszkujących kompletnie różne części świata i badająca ich umiejętności porozumiewania się ze sobą.
Zresztą ucieleśnieniem głównego motywu „Kłamstewka” jest główna bohaterka, czyli Billi. Już na samym początku filmu widzimy ją dosłownie stojącą w „bramie” między kulturami – idąc jedną z nowojorskich ulic, rozmawia bowiem przez telefon po chińsku z babcią, a gdy rozmowa dobiega końca w ciągu sekundy na naszych oczach przepoczwarza się w Amerykankę z krwi i kości! Zmienia ton i sposób mówienia, przy okazji przypominając nam, jak wiele naszej osobowości zakorzenione jest w samym języku, jego gramatyce, brzmieniu, akcentowaniu.
Billi praktycznie całe życie spędziła w Ameryce, zna jednak pobieżnie kraj jej rodziców i dziadków, potrafi na podstawowym poziomie posługiwać się ich językiem. To zawieszenie między kulturami przejawia się w jej chęci do życia w USA, ale też dość mocną relacją z babcią i przywiązaniem do niej. Nawet jeśli nie do końca rozumie prawidła i tradycje, których staruszka się zdecydowanie trzyma.
Awkwafina poradziła sobie w tej roli znakomicie – jej rola jest przemyślana, pełna dojrzałości, empatii, wyczucia. I przede wszystkim bije od niej bezpretensjonalna szczerość.
Oczywiście przy okazji Oscarów została totalnie pominięta, bo kto by tam się przejmował karierą aktorską młodej raperki? W dodatku w Stanach mało kto przejmuje się reprezentacją Azjatów, lobby afroamerykańskie radzi sobie w tym temacie zdecydowanie lepiej.
W dodatku reżyserka, Lulu Wang, też ewidentnie zignorowana przez Akademię, z niezwykłą finezją połączyła (wsparta znakomicie rozpisanym i klarownym scenariuszem) wszelkie tonalne niuanse tej historii. Komedia przeplata się tu niemalże organicznie z dramatem i tragizmem, wątki wzruszające i bawiące do łez krzyżują swe drogi z trafnymi obserwacjami społecznymi i smutkiem. Tworzy to jak najbardziej koherentną i naturalnie poskładaną całość, a historia, choć w gruncie rzeczy prosta, jest jednocześnie niebanalna, dająca do myślenia i dostarczająca przy tym wszystkim lekkiej, przyjemnej rozrywki.
Jeśli cenicie dobre kino i przede wszystkim ciekawe, świetnie opowiedziane historie, to „Kłamstewko” jest seansem, którego absolutnie nie warto przegapić w najbliższych tygodniach. Oby więcej takich produkcji.