Mamy dopiero marzec, ale w sieci już się pojawiły głosy, że "Natręt" to największe horrorowe odkrycie roku. Czy film, który chwilę temu pojawił się na Disney+, rzeczywiście jest taki dobry? Krótka odpowiedź brzmi: nie.
OCENA

Trzeba "Natrętowi" przyznać, że przynajmniej jest szczery. Płyną z tego filmu autentyczne emocje, jakby stojący za kamerą Shal Ngo dobrze znał podejmowany przez siebie temat. Bardziej niestety niż stety, bo opowiada przecież o depresji. Możemy się o tym zorientować już w pierwszej scenie, kiedy Val mówi o głosie w jej głowie, który ciągle wmawiał jej, że nie jest dość dobra, że poniesie porażkę, że przegra. Ciągle sprowadzał go do parteru, aż w końcu chwyciła sprawy we własne ręce i go uciszyła. Dzięki temu teraz zbija majątek, jeżdżąc po świecie jako mówczyni motywacyjna i wydając pop-psychologiczne książki. Rzuca motywacyjnymi gadkami niczym Łukasz Jakóbiak, ale tylko do czasu. Dopóki nie pojawia się swędzenie.
To swędzenie z tyłu głowy, które Val drapie, drapie i nie może przestać drapać to całkiem zgrabna metafora depresji. Symptomy choroby stają się cielesne, dzięki czemu dostajemy nawet kilka eksplicytnych obrazów autoagresji, kiedy główna bohaterka walczy ze swędzeniem. Do krwi i czaszki, w której w końcu robi dziurę. Wyszłoby z tego pewnie niezła opowieść o depresji, podana w popularnej ostatnio poetyce body horroru, gdyby tylko Ngo chciał pójść w tym kierunku. Zamiast tego postanawia on przedobrzyć.
Natręt - recenzja horroru na Disney+
Czymże byłby tani horror dystrybuowany oryginalnie przez Hulu bez tandetnego potwora? Niedostępna w Polsce platforma (należy jednak do Disneya, więc jej produkcje można u nas obejrzeć na Disney+) lubuje się w podrzędnym kinie grozy. Raz lepszym ("Zegar"), ale częściej gorszym ("Grimcutty", "Carved"). Jego największym problemem zazwyczaj są nadmierne ambicje, przez które kolejne filmy za bardzo skupiają się na swojej metaforyce, zamiast sięgać po gatunkowe atrakcje. To samo tyczy się "Natręta", bo cała na czarno wchodzi tu przerośnięta mrówka (trochę Ksenomorf), nie tyle żeby nas rozbawić, tylko po to, aby dużymi literami wyłożyć, o czym Ngo mówi.
Choć "Uśmiechnij się" do najsubtelniejszych nie należy, przekazywany sobie przez kolejne osoby samobójczy uśmiech jest znacznie lepszą metaforą, niż potwór szybko odczytany przez ojca Val jako pasożyt, który żywi się porażką. Zrodzony z wojennych cierpień Wietnamczyków demon wprowadza do opowieści pierwiastek folkloru, jednocześnie bałaganiąc w narracji. Czemu ciągle towarzyszą mu mrówki? Tego nie wiadomo. Trudno odkryć ich symbolikę i znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie dla ich obecności na ekranie. Tak jak cały potwór, okazują się efekciarskim zapychaczem. W budowaniu znaczeń prezentowanej grozy pomagają reżyserowi, niczym bieganie w leczeniu depresji - dla jasności: wcale.
"Natręt", jak to horrory Hulu mają w zwyczaju, udaje, że ma nam do powiedzenia znacznie więcej niż w rzeczywistości. Ngo ciągle zagęszcza atmosferę i dodaje kolejne wątki, przeprowadzając studium charakteru Val, która próbując wydostać się ze szponów demona, odkrywa rodzinną tajemnicę. Mierzy się jednak ze swoim dziedzictwem kulturowym i emocjonalnym w znacznie gorszym stylu niż bohaterka "To nie wypanda". Reżyser pływa bowiem po powierzchni podejmowanych tematów, co chwilę gubiąc przy tym rytm swojej opowieści.
Ngo pomyślał swoją opowieść jako slow burnera, dlatego próbuje czarować dusznym klimatem. Słabo mu to wychodzi, bo mota się między kolejnymi wątkami, nie potrafiąc połączyć ich we wspólną całość. Na finałowe atrakcje czeka się więc jak na psychologa na NFZ. A kiedy wreszcie nadchodzą, okazują się... "meh". Jeśli "Natręt" miał być dla reżysera formą terapii, można oczywiście film docenić, ale nazywać dobrym to już zdecydowanie za dużo.
Więcej o ofercie Disney+ poczytasz na Spider's Web:
- Tytuł filmu: Natręt
- Rok produkcji: 2025
- Czas trwania: 104 minuty
- Reżyser: Shal Ngo
- Aktorzy: Kelly Marie Tran, Miles Robbins, Kieu Chinh
- Nasza ocena: 3/10
- Ocena IMDB: 4,7/10