REKLAMA

Nowa M.I.A. brzmi jak za dawnych czasów - i bardzo dobrze!

Niepokorna, dzika, walcząca o swoje - wróciła stara, dobra M.I.A. Po ostatnim fatalnym albumie, artystka na nowym "Matangi" wróciła do korzeni swojej muzyki - z genialnym skutkiem!

Nowa M.I.A. brzmi jak za dawnych czasów – i bardzo dobrze!
REKLAMA

O ostatnim albumie M.I.A. z 2010 roku mogę powiedzieć tylko jedno - nie powinien się wydarzyć. Zamiast dźwięków plemiennej dzikości, wpływów world music i brzmień wyjętych z azjatyckich prowincji zmiksowanych z nowoczesną produkcją mieliśmy tylko tony przesterów, autotune i syntezatorów. Po dwóch kawałkach uszy bolały. Na szczęście, Maya się opamiętała i wróciła do tego w czym jest naprawdę dobra - mieszania world music z chwytliwymi beatami, i tekstami z walką o słuszne sprawy. "Matangi" jest tym, za co osobiście pokochałem ją za czasów albumów "Arular" i "Kala".

REKLAMA

Na album czekaliśmy dosyć długo - pierwszy singiel "Bad Girls" ukazał się już w lutym zeszłego roku! Przez ten cały czas artystkę blokowała wytwórnia, która ustąpiła dopiero kiedy M.I.A. zagroziła że sama wypuści album do sieci. Po tak długim oczekiwaniu można by się spodziewać że materiał powinien być perfekcyjny i dopieszczony do granic możliwości. Na upartego można przyznać że jest. M.I.A. od samego początku zapowiada że jeńców nie bierze - "Karmageddon" to tylko delikatny wstęp do kawałka tytułowego pełnego mocnego uderzenia dźwięków południowej Azji zmiskowanych do mocnych beatów żywcem wyjętych z wczesnych produkcji niby Dr Dre. A im głębiej w las tym więcej drzew, że tak się wyrażę przysłowiowo. Potwierdzenie tego mamy w singlach, których przed premierą mieliśmy łącznie cztery.

REKLAMA

Mam wrażenie że Maya sama sobie chciała odbić brak pierwotnych dźwięków na wcześniejszej płycie, i na "Matangi" używa ich z nawiązką. Do tego stopnia, że miejscami aż głowa boli od takiego nagromadzenia. Tego albumu nie da się słuchać na jeden raz, sam musiałem robić kilkuminutowe przerwy między poszczególnymi piosenki. Są momenty bardziej "liryczne" (własnie zdałem sobie sprawę, że nie ma bardziej nieodpowiedniego określenia na jej muzyka, ale pal licho, bo lepszego nie znajdę) jak singlowe "Come Walk With Me" czy "Sexodus" z gościnnym udziałem The Weeknd, albo "Know It Ain't Right" ale nawet tam słychać tę starą dzikość artystki. Co ciekawe, "Sexodus" Maya najpierw zaproponowała Madonnie, która odrzuciła kawałek. Powinna żałować.

Jeśli ktoś szuka hitów jak dawny "Paper Planes", to jest tylko jeden - "Bad Girls" które znamy od ponad roku. A teraz przepraszam, idę wziąć coś na ból głowy. Bo nowa M.I.A. jest co najmniej wyczerpująca - ale nie męcząca. Po jednym odsłuchu człowiek wychodzi naładowany nie wiadomo jakimi emocjami, i wydaje mu się że ma dosyć. Ale potem wraca ochota by włączyć "Matangi" jeszcze raz.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA