"Po tamtej stronie drzwi" to film zdecydowanie lepszy, niż można się było spodziewać po mizernym zwiastunie, ale w dalszym ciągu nie wnosi on do gatunku nic świeżego, oryginalnego i ciekawego. Ot, kolejny przeciętny przedstawiciel kina grozy dla tych, na których tandetne jumpscary robią jeszcze jakiekolwiek wrażenie.
Johannes Roberts, reżyser "Po tamtej stronie drzwi" ma na koncie takie produkcje jak "Wyprawa po śmierć", "F" czy "Ziemia potępionych" - wszystkie tandetne, fatalnie przyjęte przez krytyków. To filmy reprezentujące kino klasy B, ale takie, które nie potrafią się odnaleźć w tej konwencji, ich twórcy chcieliby, by były one czymś więcej, lecz nie potrafią tego zrealizować. Wiedząc to, w jego najnowszym dziele bez trudu dostrzeżemy drastyczny skok jakościowy. Z tym, że będzie to skok jakościowy dotyczący wyłącznie obrazów, jakie wyszły spod jego ręki. Dla widzów to wciąż będzie widowisko kiepskie. I to w najlepszym wypadku.
"Po tamtej stronie drzwi" opowiada historię Marii, matki, zrozpaczonej po tragicznej śmierci swojego syna, o którą się obwinia. Zdesperowana próbuje popełnić samobójstwo, lekarzom udaje się ją jednak uratować. Widząc dramat Marii, jej hinduska pomoc domowa, Piki, oferuje jej możliwość ostatniego spotkania zmarłego dziecka, rozmówienia się z nim i uzyskania wybaczenia. Kobieta natychmiast zgadza się wyruszyć do starożytnej świątyni, solennie zapewniając, że będzie przestrzegać obowiązujących w tym miejscu zasad.
Gdy Maria dociera do świątyni, udaje jej się nawiązać kontakt z synem, znajdującym się po drugiej stronie zamkniętych drzwi. Nie potrafiąc wytrzymać tęsknoty, kobieta łamie reguły - otwiera wrota, tym samym uwalniając czające się za nimi demony i naruszając równowagę pomiędzy życiem a śmiercią.
Brzmi nieszczególnie odkrywczo i tak też jest w istocie. Fabuła "Po tamtej stronie drzwi" jest niestety do bólu przewidywalna i pozbawiona jakiekolwiek elementu zdolnego zaskoczyć widzów. Od samego początku, jak rozwijać się będzie narracja, co się wydarzy i kto jest tego sprawcą. Trudno więc mówić tu o jakimkolwiek napięciu, stąd też wszystkie sceny grozy to banalne jumpscary - dynamiczne zwroty kamery, niespodziewanie pojawiające się w kadrze postaci i tak dalej. Raz czy dwa to może zrobić wrażenie, ale po dziesiątym czuje się co najwyżej znużenie.
Zasadniczo nie ma w tym filmie nic, co wzbijałoby się ponad mieliznę. Bohaterowie nie budzą emocji, w założeniach pełne dramaturgii sceny wybrzmiewają momentami wręcz komicznie, a aktorzy po prostu grają, nieprzesadnie wczuwając się w swoje postaci. "Po tamtej stronie drzwi" jednak nie rozczarowuje, bo już zwiastun, nota bene zdradzający w zasadzie całą treść filmu, obiecywał kino nieciekawe, bez pomysłu na siebie, przewidywalne. Efekt końcowy okazał się odrobinę ciekawy od tego fatalnie zmontowanego potworka, ale cóż - tylko odrobinę.