Filmy i seriale oglądasz tylko na Netfliksie? Nazwij mnie snobem, ale ja wciąż kupuję wydania na Blu-ray
Idą święta. Czas prezentów. Jeśli zastanawiacie się nad idealnym podarunkiem dla kinomana w 2018 roku to polecam poważne rozważenie… pudełkowych wersji filmów na Blu-ray.
Być może oskarżycie mnie o anachroniczne myślenie, okopanie się w sentymentach i tym podobne, ale trudno. Obstaję jednak przy tym, że póki co nie ma lepszego prezentu dla pasjonata filmów niż fizyczne wydanie (albo zestaw) przeboju kinowego bądź perły X muzy.
Pewnie i jestem staroświecki. Wszelkie nowinki przyjmuję z ostrożnością, dystansem, niełatwo się do nich przekonuję. Kiedy zacząłem świadomie interesować się filmami, kasety wideo powoli trafiały na śmietnik historii, swoje życie rozpoczynały płyty DVD, a niedługo później pojawiły się płyty Blu-ray. I to był mój świat.
Zacząłem powoli, acz sukcesywnie, budować swoją kolekcję filmów, skupiając się głównie na klasyce, dramatach i sensacjach. Te największe widowiska postanowiłem zostawić na później, gdyż wiedziałem, że HD nie jest maksymalnym standardem obrazu i że z czasem pojawi się opcja 4K. Do idei 8K nie jestem zbyt przywiązany, gdyż na dobrą sprawę dla ludzkiego oka nie jest ona zbytnio rozróżnialna względem 4K. Przynajmniej w typowych domowych warunkach.
Ja wiem, że to nie do końca praktyczne, bo zagracam sobie mieszkanie przedmiotami, które wcale nie muszą zajmować miejsca na półkach w czasach, gdy filmy istnieją wirtualnie, w wersji cyfrowej.
Teoretycznie mogę zabrać ich całą masę ze sobą np. w podróż, sięgając po prostu do biblioteki któregoś z serwisów streamingowych, korzystając z laptopa czy iPada. I nie wykluczam, że kiedyś oddam się w pełni oglądaniu filmów na Netfliksie, HBO GO bądź innym serwisie. Póki co jednak ze streamingu korzystam głównie do oglądania seriali. Filmy prywatnie oglądam i kupuję na Blu-ray. Przyznaję, ostatnio coraz rzadziej. Ale nie w tym rzecz.
W minionych latach trochę zaniedbałem to kolekcjonerskie hobby, głównie z braku czasu. Oglądam na bieżąco tyle filmów, że nie jestem w stanie wracać do moich ulubionych produkcji, które już widziałem. Ale przyrzekłem sobie, że wrócę do kolekcjonowania Blu-ray, tym razem już w wersji UHD.
Nie jest to ani praktyczne od strony logistycznej, ani cenowej, tutaj nie ma dyskusji. Za nowości Blu-ray trzeba zapłacić ok. 80-120 zł za sztukę. Tymczasem za subskrypcję np. Netfliksa w najdroższej wersji premium zapłacimy 52 zł miesięcznie, dzięki czemu mamy dostęp do tylu filmów i seriali, ile damy radę w ciągu miesiąca obejrzeć.
Jednak kto z was posiada tak dobry sprzęt i tak dobre łącze internetowe, by móc w pełnej rozdzielczości, z całą gamą kolorów, dźwiękiem Dolby Atmos i bez najmniejszej straty na obrazie oraz bez żadnego buforowania obejrzeć np. najnowszych „Avengersów” w 4K? Albo nawet „Chłopców z ferajny” w takim transferze. O ile oczywiście są oni dostępni w chwili obecnej w którymś z serwisów. Ja miewam czasem problem z tym, by bez żadnego zacięcia obejrzeć film w Full HD w streamingu.
Plusem fizycznych edycji filmów jest prosty fakt – zawsze mamy je pod ręką. Tymczasem filmy np. na Netfliksie, poza ich oryginalnymi produkcjami, raz są, raz ich nie ma, bo po czasie serwis usuwa je z biblioteki.
Do tego Netflix nie ma u siebie każdej perły kina należącej do klasyki ani każdego blockbustera. Ba, idę o zakład, że znajdzie się popularny film z ostatnich lat, którego nie znajdziecie na żadnym z serwisów streamingowych. Jakiś czas temu miałem ochotę obejrzeć dwa filmy z 1997 roku - „Air Force One” i „Kłamca, kłamca” i żadnego z nich nie byłem w stanie namierzyć w ofertach streamingowych serwisów.
Biblioteka platform streamingowych jest trochę w rozkroku pomiędzy ideą wypożyczalni kaset wideo a ulotnością ramówek stacji telewizyjnych, tyle że na trochę innych zasadach i dostosowane do życia w świecie wirtualnym. Oczywiście, jeśli nie macie skonkretyzowanych potrzeb, to zapewne nie będzie stanowić dla was problemu.
Nie musicie mnie przekonywać, że streaming jest lepszy, bo ja zdaję sobie sprawę z licznych zalet tego sposobu przyjmowania treści. Jednak należę też do grupy ludzi lubiących kontakt z przedmiotami.
Uwielbiam, gdy książka, płyta, film istnieją także w przestrzeni rzeczywistej, gdy mogę dotknąć płyty, obejrzeć okładkę, gdy jest to odrębny byt, niczym księga w mojej prywatnej bibliotece treści. Świat wirtualny jest oczywiście o wiele wygodniejszy i łatwiejszy, możemy mieć wszystko pod ręką, bez ruszania się z fotela. Ale streaming zabija też, być może starodawne, poczucie społeczności - płytę, książkę, film w wersji fizycznej można zawsze zanieść do szkoły/pracy/kolegi i pożyczyć albo się wymienić. A przy okazji mieć też pretekst do spotkania się. Jasne, dziś ludzie dzielą się ze sobą treściami online, ale jest to bezosobowe, rozgrywa się w przestrzeni wirtualnej.
Zaletą fizycznych wersji filmów są też dodatki. Możliwość obejrzenia filmu z komentarzem twórców. Liczne klipy making-of, które w wyczerpujący sposób pokazują nam kulisy produkcji. Sceny usunięte. Do tego masa przeróżnych interaktywnych treści związanymi z danym filmem. I tu także jest to oczywiście argument dla prawdziwych pasjonatów, którzy są wyraźnie zafascynowani sztuką filmową i chcą poznać tajniki jej powstawania. Spora część widowni tego nie potrzebuje albo zadowoli się podstawowymi blooperami czy skróconymi making-of publikowanymi na YouTube. Tym niemniej ci, którzy szukają takich treści nie znajdą ich na żadnym z serwisów streamingowych. Nawet jeśli jest nas mniejszość, to siłą rzeczy ta opcja została nam zabrana.
Koniec końców, choć nie jestem przeciwny konsumowaniu filmów poprzez platformy streamingowe, to, pomimo wielu wygód i atrakcyjnych warunków, ta opcja tak naprawdę uszczupla nasze możliwości wyboru i dostępu do treści.
Jednym z ograniczeń jest choćby to, że aby oglądać filmy w streamingu potrzebujemy dostępu do internetu. W pogoni za praktycznością i dostosowaniem się do ducha nowoczesności zabieramy sobie możliwość oglądania filmów w takim formacie obrazu i dźwięku, w jakim chcieli pokazać go nam twórcy. Dla większości z was, jak asekuracyjnie wspominałem wcześniej, być może nie ma to wielkiego znaczenia. Natomiast dla mnie ma.
Chcę też, może naiwnie, wierzyć, że istnieje niemała grupka kinomanów oraz prawdziwych pasjonatów tej dziedziny sztuki, którym nadal zależy na tych aspektach. Nawet jeśli jesteśmy w mniejszości, to nie jest to tak mała mniejszość, by się z nią nie liczyć. Tak więc pamiętajcie o nas przy kupowaniu prezentów na święta i każde inne okazje.