"Przepis na romantyczne święta" jest jak bombka, która powinna znaleźć się z tyłu choinki
Choć w serwisie Netflix zdarzają się perełki wśród komedii romantycznych, to niestety w tym przypadku do najpopularniejszych produkcji serwisu wkradł się świąteczny bubel. Z "Przepisu na romantyczne święta" wyszedł zakalec, a receptura nadaje się tylko do kosza.
OCENA
Niewypały wśród filmów świątecznych to częste przypadki. Na tego typu produkcje są narażeni niestety ci ryzykanci, którzy w przypływie dobrego humoru postanowią odsunąć na bok stare, dobre klasyki filmowe w poszukiwaniu czegoś, co przełamie grudniową rutynę. I ja wcale nie twierdzę, że wszystkie świąteczne nowości są złe - wystarczy rzucić okiem na "Rodzinne zamiany" czy "Święta jak zwykle", które ostatecznie okazały się być całkiem niezłe. W przypadku "Przepisu na romantyczne święta" mamy jednak do czynienia z oklepaną fabułą, przewidywalnym scenariuszem, drewnianym aktorstwem i mnóstwem, mnóstwem przypadków (a to coś, co komedie romantyczne lubią najbardziej).
"Przepis na romantyczne święta" - recenzja filmu serwisu Netflix
Bohaterką filmu "Przepis na romantyczne święta" jest Molly Frost (Merritt Patterson), właścicielka firmy cateringowej "Molly's Menu Magic". Biznes Molly przeżywa jednak mały kryzys, a kobieta robi wszystko, by podnieść się z finansowego dołka. Dlatego, kiedy w jej lokalu pojawia się Jean Harrison (Rosemary Dunsmore), właścicielka Fundacji Harrisonów i zaprasza ją na rozmowę kwalifikacyjną, Molly postanawia wznieść się na wyżyny kulinarne, by to właśnie jej firma cateringowa została wybrana do przygotowania kolacji na uroczystą, świąteczną galę organizowaną przez fundację. Tymczasem do miasta przybywa przystojny fotograf Carson Jacob Harrison (Daniel Lissing), krewny Jean, który otrzymuje od ciotki zadanie, by to on w tym roku zajął się organizacją gali.
Jak nietrudno się domyśleć, Molly za namową Carsona zostaje wyznaczona przez Jean do przygotowania uroczystej kolacji. Ale spokojnie, to tylko jedna z wielu przewidywalnych sytuacji, które mają miejsce. I choć na niektóre z nich można by było przymknąć oko, bo to przecież komedia romantyczna, to niestety - nie da się. Trudno jest uwierzyć w niektóre przypadkowe wydarzenia, które sztucznie pchają bohaterów ku sobie. Trzeba też przy tym podkreślić, że nie ważne, jak blisko byliby Molly i Carson, chemia między nimi po prostu nie istnieje.
Nie istnieje także oryginalność. "Przepis na romantyczne święta" serwuje nam kolejnego bohatera, który postanawia nie przyznawać się, że należy do bogatej rodziny Harrisonów, aby nie być przez ludzi traktowany wyjątkowo. Kiedy jednak w miarę upływu czasu dowiaduje się, jak bardzo Fundacja Harrisonów przyczyniła się do poprawy bytu lokalnej społeczności, zacznie zastanawiać się, co jest dla niego ważniejsze - kariera fotografa czy rodzinne dziedzictwo. Po drugiej stronie bieguna jest z kolei Molly, która od nastoletnich lat musiała pracować, by móc opłacić studia i założyć swój wymarzony biznes.
Więcej o filmach świątecznych przeczytasz na łamach Spider's Web:
Fabuła filmu zapowiadała się naprawdę obiecująco, a pomysł z firmą cateringową miał spory potencjał, lecz niestety "Przepis na romantyczne święta" okazał się kolejną, nudną i przewidywalną świąteczną komedią. W serwisie Netflix z pewnością znajdą się lepsze propozycje na spędzenie grudniowych wieczorów, bo choć przepis na ten film wydawał się całkiem apetyczny, to ostatecznie finałowe danie okazało się być zakalcem, a receptura nadaje się wyłącznie do kosza.