Kiedy muzyczne legendy wydają nowe płyty, podchodzę do nich bardzo ostrożnie. Jeszcze przed pierwszym kontaktem zastanawiam się, czy będzie to granie w starym dobry stylu, jakiś eksperyment, a może po prostu kolejny album do kolekcji, który został nagrany bez pasji i polotu. Niedawno przyszedł czas na grającą latynoamerykańskiego rocka grupę Santana i krążek pod tytułem "Santana IV".
Jak można się domyślić, twórcą zespołu jest jeden z najbardziej rozpoznawanych gitarzystów na świecie, Carlos Santana. Grupa rozpoczęła swoją działalność pod koniec lat 60. XX wieku i wydała łącznie 23 albumy studyjne. W przypadku ostatniego kapela zebrała się w oryginalnym składzie i nagrała razem pierwszy krążek od 45 lat.
Santana IV to dość solidna dawka muzyki, bo zawiera aż 16 utworów składających się na ponad 75-cio minutową całość. Nie ma się jednak czego obawiać, bo czas spędzony na słuchaniu tej płyty wcale się nie dłuży. Ten powrót do korzeni wypadł bardzo korzystnie, a materiał jest tutaj naprawdę świetnie dobrany. Grupa zadbała o satysfakcję wszystkich słuchaczy. Nie brakuje szybszych kawałków i ballad, są nawet utwory w pełni instrumentalne, a wszystko to utrzymane w latynoamerykańskim klimacie.
Warstwa muzyczna powinna przypaść do gustu wszystkim sympatykom gitary elektrycznej. Tak jak w przypadku każdego albumu Santany, to ten instrument jest tutaj wiodący.
Carlos po raz kolejny wykazał się prawdziwą wirtuozerią i umiejętnie wplótł partie gitarowe do poszczególnych utworów. Riffy są bardzo nastrojowe i widać w nich wpływy muzyki z Ameryki Południowej. Najlepiej słychać to w otwierającym płytę Yambu. Poza tym Santana IV to popis genialnych i nastrojowych solówek. Instrumentalne Filmore East, Sueños i You And I są utrzymane w bardzo nostalgicznym klimacie. Myślę, że nie ma drugiego takiego muzyka, który potrafiłby w taki sposób przekazać emocje za pomocą swojej gitary. Nie jest to żadna nowość w twórczości Carlosa, on po prostu od lat przemawia do słuchacza za pomocą instrumentu.
Poza partiami gitarowymi wrażenie robią także nawiązania do południowoamerykańskiego folku. Dzięki regionalnym instrumentom grupie udało się nagrać kilka kawałków wyraźnie naznaczonych tamtejszym temperamentem (Yambu, Caminado, Come As You Are). Nie jest to jednak jedyna inspiracja muzyczna na tym albumie. Na Santana IV znalazły się również utwory z wyraźną nutą bluesową (Blues Magic) i jazzową. Tę ostatnią najwyraźniej widać w linii perkusyjnej, np. w Caminado.
Jedyne do czego mogę się przyczepić, to partie wokalne. Co prawda Carlos wciąż nie brzmi najgorzej, ale widać, że wiek robi swoje. Podobnie jest w przypadku gościnnego występu Ronalda Isleya, wokalisty związanego z muzyką soul. Nie oddziałuje to jednak na całokształt. Tak to już jest, że w przypadku Santany prym wiedzie gitara, a wokal schodzi na dalszy plan.
Tematyka tekstów to szeroko pojęte emocje. W tej kwestii członkowie zespołu nie zaproponowali słuchaczom niczego nowego.
Większość utworów traktuje o miłości i związanej z nią pasji. Tak było w przypadku wszystkich hitów Santany i tak jest teraz. Shake It, Love Makes The World Go Round, Anyway You Want To Go to właśnie takie utwory. Teksty zostały napisane w dwóch językach. Santana od lat łączy uniwersalny angielski przekaz z rytmiką, jaką można uzyskać tylko w języku hiszpańskim.
"Santana IV" to znakomity album. Legenda rocka po raz kolejny dała o sobie znać i trzeba przyznać, że wyszło mu to świetnie. To wręcz fenomenalne, jak przez te wszystkie lata Carlos potrafi zadziwiać. Niby nie proponuje słuchaczom nic nowego, jednak wszystkie solówki, jakie wygrywa na swojej gitarze są unikalne. Warto posłuchać tej płyty chociażby dlatego. Poza tym wpływy muzyki latynoamerykańskiej, bluesa i jazzu nadają temu krążkowi niesamowity klimat. Santana wrócił i znów zachwycił.