Dziś mija 25 lat od premiery „Skazanych na Shawshank”. Na czym polega fenomen tego filmu?
25 lat temu, dokładnie 23 września 1994 roku, w kinach pojawił się film „Skazani na Shawshank”, oparty na wówczas trochę zapomnianym opowiadaniu mistrza grozy Stephena Kinga. Jak zmienił świat kina?
Tajemnica sukcesu filmu „Skazani na Shawshank” jest równie niezwykła i hollywoodzka jak historia głównego bohatera. Z początku nikt nie wróżył tej produkcji wielkiego sukcesu. Względnie nieznani wówczas aktorzy w rolach głównych (Tim Robbins i Morgan Freeman), więzienna tematyka, początkujący i debiutujący reżyser, o którym mało kto słyszał (Frank Darabont, który wyreżyseruje także „Zieloną milę” oraz powoła do życia serial „The Walking Dead” lata później). Do tego wynikająca z fabuły polemika z instytucją państwową jaką są zakłady karne.
A gdy dołożymy sobie do tego fakt, że w tym samym roku w kinach królowały takie filmy jak „Pulp Fiction”, „Forrest Gump” czy animowany „Król Lew” można uznać wręcz za cud, że z tego tłumu „Skazani na Shawshank” zdołał wysunąć się na wiodącą pozycję i zostać zauważonym.
Właściwie jedynym, co zwracało uwagę na tę produkcję, był fakt, że miała być kolejną adaptacją prozy Stephena Kinga. Ale na początku lat 90., długo po szale na „Carrie” czy „Lśnienie”, widownia była przyzwyczajona, że adaptacje Kinga są wielką loterią – czasem trafią się perełki, ale równie często słabe filmidła klasy B albo C.
W dodatku, „Skazani na Shawshank”, w oryginale będące opowiadaniem znajdującym się w zbiorze „Cztery pory roku”, nie było klasycznym horrorem (nie spotkało się też z ciepłym przyjęciem ze strony odbiorców), a więc zatwardziali fani gatunku wcale nie oczekiwali premiery filmu z wielką niecierpliwością.
A jednak udało się – film "Skazani na Shawshank" Franka Darabonta przejdzie do historii jako pierwszy najbardziej kultowy film ery internetu.
Okazało się bowiem, że o ile „Skazani...” na etapie dystrybucji kinowej rzeczywiście nie stali się kasowym hitem, tak cała masa ludzi zaczęła go odkrywać w momencie, gdy trafił na rynek ówczesnych kaset wideo, a później do telewizji. Powoli rosnące w liczby społeczności internetowe zaczęły fascynować się tym filmem, opowiadać o nim sobie nawzajem, polecać, recenzować i tym sposobem, „Skazani...” z miejsca stali się „Obywatelem Kane'em” nowego, cyfrowego pokolenia. Trochę tak, jakby uznać, że od tego filmu zaczęło się kino w wersji przeżywania go w społecznościach online.
Czy jest to zasłużony tytuł? Osobiście nie do końca się z nim zgadzam. Na pewno jest to znakomity film – odznacza się wspaniałymi kreacjami aktorskimi, świetnie napisanym scenariuszem, poruszającą historią, w której elementy dramatu i tragedii mieszają się z opowieścią o przyjaźni i filozoficznym traktacie o wolności.
Mury więzienne Shawshank skupiają jak w soczewce systemy i zależności obowiązujące w całym naszym społeczeństwie. Film mierzy się z tematami walki jednostki o niezależność i przeciwnościami losu oraz niepoddawania się nawet z najgorszych sytuacjach. To w dużej mierze opowieść o tym, jak wielką siłę ma nadzieja. Z drugiej strony wyraźnie krytykuje skostniałe i odhumanizowane „mury”, w których zamyka się społeczeństwo jako nieskuteczne i nie spełniające swojej zamierzonej roli.
Jest w „Skazanych na Shawshank” swoista szorstka poezja, bezpretensjonalność, to, że za pomocą prostych środków jest w stanie bez napuszenia opowiadać o ważnych, fundamentalnych dla naszej egzystencji tematach.
Poruszając przy tym nasze emocje dogłębnie, docierając do sedna człowieczeństwa, bez względu na pochodzenie, rasę, klasę społeczną, poziom inteligencji itd. To idealne połączenie kina dla masowego odbiorcy oraz bardziej ambitnej produkcji, która próbuje poruszyć tematy, z którymi mierzą się najwięksi myśliciele od literatury po teatr.
Choć w 1994 roku powstały, moim zdaniem, lepsze filmy, czyli m.in. „Pulp Fiction”, „Urodzeni mordercy”, „Król Lew” czy nawet „Clerks” (nie wspominając już o poprzednich latach czy dekadach), to absolutnie rozumiem to uwielbienie masowej, internetowej, społeczności. To uwielbienie sprawia, że od lat „Skazani na Shawshank” zajmują zaszczytną pierwszą pozycję na liście najwyżej ocenianych (najlepszych?) filmów według użytkowników serwisu IMDb a także na Filmwebie. Nawet jeśli jest to, przynajmniej częściowo, wynik przypadku.
„Skazani na Shawshank” na poziomie dystrybucji kinowej przeszli prawie niezauważeni. Film zarobił na amerykańskim rynku przeciętne 28 mln dol.
Łącznie na całym świecie zgromadził trochę ponad 58 mld dol. Zajął 51. pozycję na liście box office 1994 roku. Krytycy też z początku nie byli w ekstazie, przeważnie doceniając szlachetność, mądrość i ciepło bijące z tej historii, ale wskazując, że w tym roku można było oglądać o wiele lepsze i ciekawsze filmy. I to prawda. „Skazani na Shawshank” wygrał jednak batalię o uwielbienie masowego widza tym, że idealnie uplasował się pośrodku oczekiwań widowni.
Przekaz filmu bardzo mocno oddziałuje na emocje. Zresztą sama konstrukcja fabuły, która polega na tym, że przez większość czasu główny bohater przeżywa tragedię i dopiero w końcowych 15 minutach następuję swoiste katharsis angażuje w stu procentach każdego. To stara jak sztuka zasada wyjęta jeszcze z dramatów antycznych.
Film „Skazani na Shawshank” można też uznać za niemalże arcydzieło kina środka.
Z jednej strony nie odznacza się ani przełomową czy oryginalną formą, nie ma w nim nadmiernego artyzmu, wybitnych zdjęć czy genialnych kreacji aktorskich, a z drugiej – tak bardzo angażuje widza, będąc przy tym solidnym od strony formalnej dziełem, że trudno tak naprawdę do czegokolwiek się przyczepić. Dzięki temu stał się on „dobrym filmem" dla każdego. A masowy widz, który szybko doszedł do głosu w raczkującym jeszcze świecie online, szybko ustawił go na najwyższej pozycji w panteonie „filmowych arcydzieł”.
Ale przypadek „Skazanych na Shawshank” jest naprawdę fascynujący. Pokazuje, że sukces jest pojęciem względnym. Podobnie jak pojęcie wolności podejmowane przez film Darabonta.
Wedle wszelkich prawideł rynku, ów film był klasyczną klapą finansową. Także z ceremonii rozdania Oscarów wyszedł z pustymi rękami, pomimo aż 7 nominacji.
Miał jednak rzadkie szczęście, gdyż otrzymał drugie życie. Wyniosło go ono na sam szczyt. Większość filmów nie miało takiej okazji. Zresztą pozwala nam się to zastanowić nad tym, ile takich produkcji każdego roku powstaje. Myślę tu o filmach, które są wybitne (o ile są), ale popadają w zapomnienie, albo mają pecha, bo lądują w cieniu innych premier, o których w danej chwili zrobiło się głośno.
Gdyby „Skazani...” pojawili się w kinach w 1990 albo w 2004 roku zapewne nie mieliby tyle szczęścia. W pierwszym przypadku sieci internetowe nie były na tyle rozwinięte, by ludzie mogli tak swobodnie dzielić się opiniami na szeroką skalę. W drugim, do 2004 roku szereg innych filmów zająłby miejsce „ulubionych” pośród internatów z wcześniejszej dekady i film Darabonta nie przebiłby się przez to aż tak łatwo. Miliony ludzi by go nie zobaczyło, a co za tym idzie, obecna lista Top 250 na IMDb wyglądałaby trochę inaczej.
Nie zmienia to jednak faktu, że „Skazani na Shawshank” to jeden z najważniejszych filmów, choćby tylko ze względu na jego uznanie pośród milionów ludzi, w historii kina.
Z pewnością warto do niego wracać i przeżywać te wszystkie emocje. W końcu na tym polega kino.