Śmialiście się z Janusza, a teraz będziecie mu współczuć. Obejrzałem memy ze smutnymi nosaczami i nie spodziewałem się takiej reakcji
A co by było, gdyby stereotypowy polski Janusz przestał być obiektem beki, a stał się człowiekiem z krwi i kości, pełnym prawdziwych problemów, również tych egzystencjalnych?
Nosacz sundajski to najbardziej polskie ze wszystkich zwierząt. Przynajmniej w sieci, chociaż jego popularność wykroczyła daleko poza memy. Nosaczami posiłkują się marketingowcy chcący trafić do szerokiego koryta odbiorców i jednocześnie pokazać, że marka, sklep hołduje jednej z wartości, którą wyznaje polski Janusz/nosacz.
Zwierzę z podejrzanie dużym nosem zawładnęło zbiorową wyobraźnią i stało się nośnikiem satyry. Memy piętnowały znane od dawna przywary Polaków. Naśmiewają się z polskiej zawiści, dwulicowości, ale najbardziej chyba z chytrości. Bycie Januszem, skupiając na sobie wszelkie negatywne cechy Polaków, pokazuje, że portretowany przez nosacza stereotypowy potomek Piasta Kołodzieja jest prowincjonalny (w złym tego słowa znaczeniu) i po prostu ograniczony.
Ale nosacz wydaje się swojski.
Jest bowiem sumą doświadczeń, które przeżywaliśmy nie tylko pod sklepami monopolowymi i w kolejkach po klapki z dziurami w Lidlu. Zbiór najgorszych polskich cech jest tym, co częściowo znamy z własnych domów rodzinnych. Dlatego taka satyra może być oczyszczająca, a myślę, że całkiem często ma także wymiar terapeutyczny.
Co by jednak było, gdybyśmy na Janusza, ten stereotypowy konstrukt, spojrzeli jak na prawdziwego człowieka. Takiego z krwi, kości i kompleksów. Człowieka, który nie jest chytry, a po prostu biedny, oszczędny, który myśli i wie, że nie udało mu się stworzyć odpowiedniej atmosfery swoim dzieciom, że nie da im stosownego wykształcenia. A gdyby Janusz znał swoje ograniczenia, wiedział, że jego życie dalekie jest od ideału?
To trafiło mnie przypadkiem podczas przeglądania posta zainicjowanego przez Jakuba K. Dębskiego, czyli popularnego Dema. Twórca komiksów (tak, wiem, że nie tylko) poprosił o więcej memów z nosaczami w wersji Polskie Smutki Edition.
Te obrazki pozornie są bardzo zabawne, bo łamią to, co doskonale znamy. Można powiedzieć, że to doświadczenie wchodzi w polemikę z wiedzą. I ten dysonans trwa dość długo, ale kiedy tylko zaczniecie im się dłużej przyglądać, zrozumiecie, o co mi chodzi.
Jeśli przeczytacie te smutne i podejrzanie znajome opowieści, to obiecuję prawdziwy emocjonalny rollercoaster.
Tym bardziej, że tam gdzie był pusty śmiech z biedy, tam współczucie związane z niedostatkiem. Gdzie brak zrozumienia dla odmiennych orientacji seksualnych, tam dramat rodzinny. Gdzie stare małżeństwo, które przypomina trudny do rozwiązania kontrakt, tam niespełnienie pragnień i wygasające pożądanie. Im dłużej przyglądam się tym obrazkom, tym mocniej widzę, że smutek może również być nośnikiem wspólnego doświadczenia. A nawet więcej, bo przecież smutek, chociaż nie jest uczuciem przyjemnym, to jest czystszy i nie wyklucza, w przeciwieństwie do śmiechu. Przy przeżywaniu czegoś złego, do rozgrywki wchodzi empatia, nie ma więc wyższości, śmiechu z biedy zza najnowszego iPhone’a czy żartów z wąsa, który - dodam prywatnie - uważam ciągle za bardzo stylowy.
Beka przecież, która stała się alternatywnym środkiem komunikacji, tak naprawdę nie niesie ze sobą nic twórczego. Jest pusta, pełna zazwyczaj śmiechu z kogoś, a nie śmiechu z kimś. Nie rodzi się z niej nic poza chwilowym uniesieniem, poczuciem wspólnoty ze śmiejącymi się. Zwłaszcza że tutaj konfrontujemy się z tym, co wcześniej było nośnikiem beki. Widząc nosacza, instynktownie chcemy się śmiać. Chwilę później okazuje się jednak, że ten zwierzak kojarzący się z zaniedbaną, polską twarzą jest jeszcze bardziej nasz. Towarzyszy mu smutek, polska bieda, niespełnione ambicje, brak perspektyw i przemijanie.
Chociaż wcale nie trzeba dostrzegać siebie w tych smutnych historiach, żeby przeżywać smutek wręcz ekstatyczny. Czym innym niż właśnie upajaniem się depresyjnym nastrojem jest chociażby seans „BoJacka Horsemana”. Opowieść o smutnym koniu to nie jest historia uniwersalna, w zasadzie punktem stycznym z większością widzów będzie cierpienie, które wynika z zagubienia w życiu. Przecież główny bohater ma wszystko to, na co my, zwykli widzowie, będziemy musieli pracować całe życie.
Jest w tym smutku świeżość, tym bardziej, że przecież obraz ludzkich żyć w mediach społecznościowych jest wykrzywiony i więcej ma wspólnego z autopromocją niż z realnym, żywym człowiekiem. Okazuje się więc, że nosacz w wersji „smutny Polak", był bardziej ludzki niż większość naszych znajomych. I tak, cóż, jest to powód do smutku.