Dziwny nie oznacza zły. Mnie jednak specyficzna formuła filmu Takashiego Miike nie przypadła do gustu.
Kiedy film przekroczy niebezpieczną granicę kiczu i groteski, staje się w moim przypadku po prostu niestrawny. Tak było przykładowo z „Grindhouse: Planet Terror” Roberta Rodrigueza – cały ten hołd dla kina klasy B stawał się w pewnym momencie przesadzony, podczas gdy „Maczeta” była świetna, bo tym razem autor zachował pewien umiar. „Sukiyaki Western Django” Takashiego Miike, znanego z produkcji pełnych przemocy i przerysowania, to film w bardzo lekkim wydaniu. Czerpie on inspirację ze spaghetti westernu, jest więc brutalny i przepełniony czarnym humorem. Takie połączenie teoretycznie zapewnia zabawę, ale tu wypada słabo. Razi przede wszystkim nadmierne przerysowanie i często niezbyt lotny humor. Pierwsza scena, zresztą całkiem niezła za sprawą udziału Quentina Tarantino, jasno pokazuje, z czym mamy do czynienia – niczym więcej jak tylko kiczowatym westernem o zabarwieniu humorystycznym. Taka formuła sama w sobie mi odpowiada. Niestety, dalsza fabuła i skala wspomnianego kiczu przerasta moje zapotrzebowanie na tego rodzaju rozrywkę.
Historia o tajemniczym rewolwerowcu stającym pomiędzy dwoma klanami to melodramatyczna opowiastka bez krzty oryginalności. Nie ratują jej, zwykle nazbyt groteskowe, sceny akcji: kiepski pokaz walki wręcz, strzelanina z minigunem (sic!) w tle czy finałowy i mało efektowny pojedynek, gdzie przeciwko rewolwerowcu staje wojownik z mieczem. Oglądałem „Sukiyaki Western Django” z coraz większym znudzeniem, a sytuacji nie uratował czarny humor. Czasami było zabawnie, jednak komizm sytuacyjny zwykle męczył. Szeryf bijący się sam ze sobą czy członek klanu nie mogący zginąć mimo ciągle trafiających go kul doprowadzają prawie do szewskiej pasji. Całości zabrakło przez to atmosfery westernu – wyszła jedynie niezbyt strawna papka.
O ile macie większą tolerancję na kicz i przerysowanie ode mnie, to „Sukiyaki Western Django” najpewniej przypadnie Wam do gustu. W innym przypadku jego oglądanie będzie dla Was wyłącznie stratą czasu, zresztą filmografia Miike zawiera o wiele ciekawsze filmy. Potencjał, dzięki dobrym aktorom i nienajgorszemu pomysłowi na fabułę, był całkiem spory. Ale pogrzebał go nadmiar kuriozalnych scen i kiepskie rozwinięcie historii. Szkoda, ponieważ liczyłem na relaks, a dostałem nudną i pozbawioną wyrazu produkcję.