"True love" udowadnia, że nawet czerstwy program może uratować genialny lektor
Najpierw Netflix wziął się za miłosny program, gdzie uczestnicy przebadani zostali wykrywaczem kłamstw, który sprawdził prawdomówność par. Kilka tygodni później TVN 7 postawił na podobny format, tyle że pod wariograf podpiął singli, szukających drugiej połówki w programie. W porównaniu do "Love Never Lies" program TVN wypada dość blado, choć lektor Bartosz Łabęcki, komentujący zmagania uczestników w programie to czyste złoto.
Miłosne reality show, tzw. bikini reality rządzą się swoimi prawami. Często albo się też je kocha, albo nienawidzi. Tym bardziej, że w ostatnim czasie obserwujemy prawdziwy wysyp tego typu programów. Strzałem w dziesiątkę było stworzenie show przez Netfliksa- "Love Never Lies". Oparty na zagranicznej licencji program sprawdzał prawdomówność par. W pierwszym polskim reality show Netfliksa nie zabrakło dram, zdrad, kłótni, intryg i nie wszystkie pary wróciły jako pary do domu. Netfliks fundował nie tylko uczestnikom, ale też nam, widzom, emocjonalny kontakt, sprawiając, że na niektóre zachowania bohaterów trudno było patrzeć. Ostatecznie w finałowych odcinkach mogliśmy zobaczyć nieco łagodniejszy ton. Mimo mocnego tąpnięcia, show Netfliksa wkręcał z odcinka na odcinek, natomiast sympatię widzów udało się też zdobyć Mai Bohosiewicz w roli prowadzącej.
"True love" mimo rumianej tematyki wypada dość blado.
Pod koniec lutego na antenie TVN 7 ruszył podobny format - "True love". Tym razem pod wykrywacz kłamstw podpięci zostali nie zakochani, a single. Grupa singli spotkała się w luksusowej wakacyjnej posiadłości na Karaibach. Każdy z nich ma szansę wygrać podwójną nagrodę, bo prawdziwą miłość oraz duże pieniądze. Żeby wyjechać z wygraną pieniężną, muszą naprawdę się zakochać. To, czy uczucie jest prawdziwe, ocenią regularne testy wykrywaczem kłamstw. Każda nieszczera intencja i fałsz zostaną szybko wychwycone przez urządzenie.
Nowy miłosny format TVN na tle tego netfliksowego wypada nieco chaotycznie. Głównym zarzutem "True love" jest przesadność w elementach programu. Oglądając pierwsze odcinki ma się wrażenie, że jest za dużo wszystkiego. Poza samymi uczestnikami, obecny jest biegły sądowy, który opowiada szczegółowo o wykrywaczu kłamstw. Widz ma wrażenie, jakby oglądał reklamę urządzenia. Jest też prowadząca - modelka Edyta Zając oraz lektor znany z innego show TVN - "Hotel paradise". Choć trzeba przyznać, że obecność Bartosza Łabęckiego, a raczej jego komentarzy, bo głos lektora zamknięty jest w kiczowatym serduszku, to czyste złoto. Celne, czasem kąśliwe komentarze, świetne, niekiedy złośliwe poczucie humoru i charyzmatyczny głos sprawiają, że program chce dalej się oglądać, tak jakby on niejako ciągnął go do przodu. Nieco bladziej wypada prowadząca Edyta Zając. Piękna modelka choć błyszczy na ekranie, to można mieć wrażenie, że jest nieco spięta, a jej komentarze trochę sztuczne.
Twórcy powinni bardziej zadbać o uczestników i ich wpadki
Reszta to już dokładnie to, co znamy z programów bikini reality. Odziane w skąpe ciuszki dziewczyny i chłopaki, rajska wyspa, piękna willa, w której mieszkają bohaterowie, nawiązywanie relacji, przyjaźni czy romansów. Wszyscy mówią, że szukają prawdziwej miłości i mają nadzieję na to, że program pomoże im w odnalezieniu tego jedynego, tej jedynej. Przyczepić się można też do montażu. Być może twórcy chcą, aby uczestnicy wypadli jak najbardziej naturalnie w programie, lecz patrzenie, jak jeden z uczestników mierzy się i polega w walce z prostym słowem, a później sformułowaniem, wystawia go tylko na pośmiewisko.
Nie tylko ja podeszłam do nowego formatu TVN z rezerwą. Zdania internautów na instagramowym profilu są podzielone i nie brakuje głosów, że program jest po prostu nudny. I to jest trafne określenie. Może po prostu dlatego, że "True love" jest bardzo podobny do innych bikini reality. Telewizje, tworząc kolejne tego typu formaty będą musiały się trochę nagimnastykować, żeby stworzyć coś nowego. Inaczej powstanie kolejny show, "na jedno kopyto".