Od kilku miesięcy w repertuarze Teatrze Muzycznego Roma znajduje się szczególnie przyciągający uwagę tytuł - "Wicked". Tak, to nie pomyłka - słynny musical autorstwa Stephena Schwartza i Winnie Holzman doczekał się polskiej wersji. Miałem przyjemność oglądać sobotni spektakl i mogę z całą pewnością stwierdzić, że byłem świadkiem czegoś pięknego.

Choć dumnie tytułuję samego siebie fanem musicali, nie będę owijał w bawełnę - zanim dowiedziałem się o powstawaniu filmowej adaptacji, "Wicked" nie znajdowało się w mojej orbicie szczególnego zainteresowania. Wszystko zmieniło się po obejrzeniu nowego filmu. Zaśpiewane tam piosenki nucę do dzisiaj, a kreacje aktorskie Cynthii Erivo, Ariany Grande i Jonathana Baileya wprowadziły mnie na wyższy poziom ekscytacji. To uczucie nie przeminęło, gdy dowiedziałem się, że Teatr Muzyczny Roma wystawi spektakl bazujący na tym słynnym musicalu. Pomyślałem wtedy, że muszę to zobaczyć.
Wicked - prawdziwy, musicalowy spektakl
Spektakl jest podzielony na dwie, trwające 1,5-godziny części, oddzielone od siebie 15-minutową przerwą. Tym, którzy widzieli ubiegłoroczny film, pierwsza połowa teatralnego "Wicked" raczej nie przyniesie większych zaskoczeń w kontekście fabularnym. Pierwszy segment skupia się przede wszystkim na origin story Elfaby (Maria Tyszkiewicz) i Glindy (Anna Federowicz), dwóch czarownic, które za czasów nauki w uniwersytecie Shiz łączyła trudna, ale mimo wszystko szczerze kształtująca się przyjaźń.
Tę część "Wicked" potraktowałem jako niezwykle przyjemne i spektakularne przypomnienie sobie tej w gruncie rzeczy prostej, ale niezwykle emocjonalnej historii. Wspieranej zresztą przez świetnie zarysowane postacie - pełną złości na świat i jednocześnie nadziei na spełnienie marzeń Elfabę, ambitną i infantylnie uroczą Glindę, jak i drugoplanowych: beznadziejnie zakochanego w tej drugiej Boqa, skrywającego mroczną tajemnicę Czarodzieja, czy zakulisowo działającą Madame Maskudną. Zastanawiam się nad tym, czy film przypadkiem nie rozwinął i nie dorzucił trochę od siebie do fabuły musicalu, bo przez moment nie mogłem pozbyć się wrażenia, że spektakl pod tym względem przedstawia historię dość skrótowo.
Drugi akt, gęsty akt.
W tym miejscu zastrzegam, że jeśli ktoś nie zna oryginalnego musicalu i tego, co się dzieje po "Defying Gravity" (wykonanie w teatrze zadziałało na moje emocje bardziej, niż w przypadku wersji kinowej), a chce iść do kina na "Wicked: Na dobre", w tym miejscu może skończyć lekturę, jeśli nie chce sobie zaspoilerować wydarzeń, które z dużym prawdopodobieństwem będą miały miejsce w fabule przyszłego filmu. Druga część musicalu ujawnia historię, którą widzowie nadchodzącego widowiska z Arianą Grande i Cynthią Erivo poznają za kilka miesięcy (zwiastun "Wicked: Na dobre" możecie zobaczyć poniżej).
Osobiście liczyłem się z tym, że może się tak wydarzyć i nie mam z tym żadnego problemu. Ba, uważam, że druga część, przy dobrym zmyśle Jona M. Chu i spółki, ma szansę okazać się jeszcze ciekawszą, jeszcze gęstszą psychologicznie i emocjonalnie. Obserwujemy bowiem głównych bohaterów, jak próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Glindę, mimo nowej, wymarzonej pozycji bardziej dręczą wyrzuty sumienia. Elfaba, wygnana przez mieszkańców Oz stopniowo godzi się ze swoim przeznaczeniem, w które wpisana jest tragiczna miłość. Z kolei Fiyero sukcesywnie zrzuca z siebie skorupę płytkiego i powierzchownego czarusia, a jego relacja z Elfabą nabiera rumieńców. Jeśli twórcy filmu będą wierni tej historii, Jonathan Bailey dostanie więcej do zagrania niż wcześniej i jestem pewien, że wykona to zadanie pierwszorzędnie.
Film filmem, ale w przypadku spektaklu teatralnego nie da się nakręcić danego ujęcia raz jeszcze, to jest w zasadzie żywioł, wymagający gigantycznego przygotowania, niemałej pamięci i dopieszczenia każdego realizacyjnego szczegółu. Spieszę z radosną wiadomością: twórcy scenicznego musicalu z Teatru Muzycznego Roma zrobili to na 120%. W główne role wcieliły się Maria Tyszkiewicz i Anna Federowicz - oba występy wywołują tylko zachwyt.
Tyszkiewicz wielokrotnie udowadniała, że jest jednym z najlepszych kobiecych głosów w kraju.
"Wicked" to kolejna okazja na potwierdzenie tej tezy, bowiem ta wokalistka ma niezwykle mocny głos, wznoszący wyśpiewywane przez nią słowa na galaktyczny poziom. Fantastycznie spisała się również Federowicz - z ogromną aktorską brawurą i idealnie pasującym wokalem wcieliła się w Glindę.
Choć obie aktorki we dwie robią niesamowitą robotę, to skład tego błyszczącego gwiazdozbioru jest szerszy i równie bogaty. Janek Traczyk jest idealnym Fiyero - bezbłędnie odzwierciedla jego przekąs, charyzmę i uwodząco aksamitny głos, najlepiej wypadając oczywiście w wokalnych momentach. Damian Aleksander w roli Czarodzieja to uosobienie elegancji, przebiegłości i grozy naraz, a jego piosenka z drugiej części (angielski tytuł "Wonderful") zapadła mi w pamięć. Moim skromnym MVP drugiego planu jest wcielający się w Boqa Maciej Dybowski, ale Joanna Gorzała w roli Nessy. Katarzyna Walczak jako Madame Maskudna i Wojciech Dmochowski (dr Dillamond) są również zjawiskowi, na swoje osobiste sposoby.
"Wicked", które zobaczyłem w Teatrze Muzycznym Roma, było świetnym, emocjonującym widowiskiem, a ubogacające je piosenki świetnie przełożono na język polski. Każdy fan musicalu powinien zobaczyć to na żywo i móc chłonąć emocje, które niesie za sobą ten spektakl.
Spekatkl "Wicked" znajduje się w repertuarze Teatru Muzycznego Roma w Warszawie.
Więcej informacji ze świata muzyki przeczytacie na Spider's Web:
- Wyjątkowy festiwal na mapie Krakowa. Zagra na nim ponad 60 artystów
- Garou po 23 latach zaśpiewał coś, co Polacy dobrze pamiętają. Zjawiskowy występ
- Chciwy artysta i uczciwy algorytm. Czym są dynamiczne ceny biletów?
- Fani zmusili Miley Cyrus do zaśpiewania piosenki. Myśleli, że kupili bilety na koncert