Charlize Theron udowadnia, że bycie matką to prawdziwy superbohaterski wyczyn. Tully – recenzja
Najnowszy film Jasona Reitmana to świetnie napisany i jeszcze lepiej zagrany komediodramat. "Tully" dobitnie pokazuje, że bycie matką, choć piękne, potrafi też solidnie dać w kość.
OCENA
Co tam walka z Thanosem, Demogorgonami czy armiami robotów. Marlo (Charlize Theron) ma na głowie cały dom, dwójkę dzieci i trzecie w drodze! Po kolejnym porodzie wydaje się jeszcze bardziej pogrążona w obowiązkach i wycieńczona. Musi odwozić dzieci do szkoły, wykarmić, zrobić zakupy, zadbać o całe domowe ognisko, w tym i zapracowanego męża oraz 24 godziny na dobę opiekować się niemowlakiem.
Jeśli kiedykolwiek sądziliście, że opieka nad dziećmi i "siedzenie w domu" to lekka robota, casus Marlo z pewnością otworzy wam oczy.
Jednak nawet najbardziej zaprawiona w bojach matka trójki dzieci nie poradzi sobie z tym wszystkim sama. W życiu Marlo pojawia się więc nagle nocna niania, Tully (Mackenzie Davis), która ma odciążyć ją z zajmowania się dzieckiem w godzinach nocnych.
"Tully" niesłusznie reklamowana jest na plakatach i zwiastunach jako klasyczna komedia o macierzyństwie. To rzadki przypadek komediodramatu, który, choć poruszający poważne tematy, zachwyca swoją lekkością i mądrością zarazem.
Fabuła jest względnie prosta, ale to absolutnie zaleta. W ostatnich latach w kinach mogliśmy oglądać zdecydowanie za dużo filmów z przekombinowanymi fabułami, niepotrzebnymi zwrotami akcji i nadmiernie rozbuchaną dramaturgią.
Tully pokazuje nam dojmującą prozę życia matki i to wystarcza. Nie trzeba wiele ubarwiać. Mając na głowie trójkę dzieci (w tym niemowlę) siłą rzeczy jest się managerem chaosu.
Charlize Theron jest po prostu genialna!
Aktorka przytyła do roli ok 20 kg! I oczywiście nie chodzi o to, by oceniać jej kreację pod kątem tego, jak bardzo przybrała na wadze. Ale nie da się nie zauważyć jej ogromnego poświęcenia. To zresztą nie pierwszy raz, gdy Theron przechodzi fizyczną metamorfozę do roli.
Tym razem nie oszpeciła się tak jak do roli w filmie "Monster", ale to, jak przygotowała się, aby wiernie pokazać ciało matki tuż po ciąży i porodzie, jest godne podziwu. Tym bardziej, że mamy do czynienia z byłą modelką.
Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Charlize Theron w roli Marlo to jeden z najlepszych portretów matki, jakie widziałem w filmie. To, w jaki sposób kreuje ona na naszych oczach postać, która jest przygnieciona obowiązkami, ale też szczerze kocha całą swoją rodzinę, jest nie tylko szalenie wiarygodne, ale też spokojnie zmiękczy wam serca i sprawi, że wasz szacunek do matek jeszcze bardziej urośnie.
Co więcej, jej postać jest też żywą emanacją tęsknoty za poprzednim życiem i tym, co zostało utracone w momencie podjęcia decyzji o założeniu rodziny.
Bo "Tully" wcale nie ubarwia rzeczywistości.
To nie jest typowa hollywoodzka bajeczka. Portret macierzyństwa zawarty w tym filmie jest chwilami naprawdę mocny i szorstki. Przepełniony subtelną melancholią związaną ze wszystkim tym, co Marlo straciła (młodość, wolność, wygląd). Ale mimo to, jest też pełen nadziei, akceptacji i szczęścia. Bo choć nasza bohaterka straciła pewną część swego życia, to zyskała zupełnie inną, może i trudniejszą, ale też chyba piękniejszą.
I o tym właśnie jest "Tully". Mądra, chwilami zabawna, chwilami przerażająca opowieść o blaskach i cieniach macierzyństwa, którą powinien obejrzeć każdy. Bez względu na wiek i płeć.