Finał „Gry o tron" i „Hobbit". Netflix nie może powtórzyć tych błędów w serialowym „Wiedźminie”
Adaptacje literatury fantasy to jedne z najtrudniejszych do zrealizowania dzieł. W kinie i telewizji nie brakowało doskonałych produkcji tego typu, ale nawet najlepsze z nich nie były bezbłędne. Przykład 8. sezonu „Gry o tron” najlepiej pokazuje, że nawet największe seriale i filmy są zagrożone. Jakich błędów poprzedników musi się ustrzec „Wiedźmin”?
„Wiedźmin” od Netfliksa to dla wielu fanów fantasy na całym świecie największa nadzieja na lepsze jutro po nieudanym finale „Gry o tron”. W chwili, zdawało się, największego triumfu gatunku doszło do tak spektakularnej katastrofy, że wielu widzów do dzisiaj nie może się pozbierać po tym, co zobaczyli. Fantastyka miała pokazać swoją dojrzałość i umiejętność tworzenia pasjonujących, głębokich, a zarazem wciąż epickich opowieści.
Tymczasem wielbiciele „Gry o tron” otrzymali coś zupełnie przeciwnego. Warto jednak pamiętać, że choć 8. sezon produkcji HBO już nazywa się najgorszym finałem w historii telewizji, to nie tylko jej twórcy popełniali karygodne błędy. Wiele produkcji fantastycznych (oraz z pogranicza fantasy i science fiction) ma na swoim koncie liczne grzeszki, niedoróbki i problemy. Jeżeli „The Witcher” ma stanąć na wysokości zadania, to musi ich uniknąć. A nie będzie to wcale łatwe, bo obecność wielkiej wytwórni czy platformy VOD nie gwarantuje jeszcze pewnego sukcesu.
Największe błędy adaptacji fantasy, których musi uniknąć „Wiedźmin”:
Brak szacunku do oryginalnego dzieła - „Gra o tron”
Adaptacje powieści fantasy nigdy nie powinny czołobitnie podchodzić do oryginalnego materiału. Podobna taktyka nie ma sensu i zwykle kończy się zawodem, bo mówimy jednak o dwóch zupełnie innych mediach. Odnosi się to nie tylko do filmu, ale też do serialu, mimo że w pewnym momencie mówiło się o tym, iż telewizja to idealne środowisko dla rozbudowanych opowieści.
Doskonale widać to na przykładzie 8. sezonu „Gry o tron” (a po części również dwóch wcześniejszych), który całkowicie zatracił styl George'a R.R. Martina. Powieści amerykańskiego pisarza mają swoje wady, zwłaszcza w kontekście tempa akcji niezbędnego w serialu. Dopóki David Benioff i D.B. Weiss zajmowali się wycinaniem zbędnego materiału, to szło im naprawdę zgrabnie. Wiele osób podkreśla, że pogubili się bez bazy w postaci sagi Martina, ale problem jest nieco inny. Tak naprawdę po 6. sezonie showrunnerzy całkowicie porzucili styl „Pieśni lodu i ognia”. Nie chodzi nawet o to, że robili to samo gorzej lub w inny sposób. Całkowicie zaprzeczyli pomysłowi stojącemu za dziełami Amerykanina i jego wizji fantasy. A jednocześnie musieli zamknąć opowieść według wskazówek pisarza, co wprowadziło tylko dodatkowy dysonans.
Istnieje obawa, że z „Wiedźminem” będzie podobnie. Już teraz wygląda na to, że w jakiś sposób połączone zostaną wątki z opowiadań i powieści. Jeżeli postaci zostaną wyrwane ze swoich historii bez szacunku do tego, jak zostali przedstawieni w książkach, cała opowieść może się rozpaść, a tego fani nie wybaczą.
Fan-service bez rozwagi i sensu - „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii”, „Gra o tron”
Powody porażki dwóch ostatnich części „Hobbita” można by wymieniać długo. Przeciągnięta do granic możliwości historia, nędzny humor, zbyt mocne postawienie na CGI czy niewykorzystanie potencjału kilku postaci, to tylko niektóre z nich. W kontekście „Wiedźmina” warto jednak wspomnieć o zjawisku fan-service i obecności Legolasa „Pustkowiu Smauga” oraz „Bitwie Pięciu Armii”. Każda scena tego bohatera mogłaby zostać wycięta bez szkody dla fabuły i logiki filmu. Tak naprawdę jego obecność miała za zadanie tylko cieszyć fanów „Władcy Pierścieni”.
Podobne przekonanie jest jednak absolutnie błędne. Bo pojawienie się ukochanego bohatera tylko po to, żeby pomachać nim przed oczami widza jak marionetką, szkodzi głównej opowieści i irytuje fanów. Widać to też na przykładzie 8. sezonu „Gry o tron” oraz związku Jaimego z Brienne. Wielu widzów liczyło na takie zakończenie, ale ponieważ finalnie nie miało ono żadnego wpływu na życie i śmierć Lannistera, to pozostawiło fanów z poczuciem pustki i oszukania. Dlatego pod pewnymi względami lepiej, żeby „Wiedźmin” niektórych bohaterów nie pokazał niż miał zrobić z nich bezużyteczne cameo.
Wszystkie wątki i pomysły wpakowane do jednego filmu/sezonu - „Diuna”.
Wbrew pozorom nadmierna ambicja też może być problemem. Taki właśnie było z „Diuną” autorstwa Davida Lyncha. Konieczność przerobienia na film ogromnego materiału w połączeniu z konfliktami na linii wytwórnia-reżyser sprawiła, że adaptacja dzieła Franka Herberta przypominała posklejanego chaotycznie potworka. Dlatego właśnie wolałbym, żeby 1. sezon „Wiedźmina” skupił się na wątkach z opowiadań Sapkowskiego i budowaniu relacji między Geraltem a Ciri.
Taka strategia nie jest pozbawiona zagrożeń (niełatwo sprawić, żeby pojedyncze dzieła tworzyły sensowną całość), ale pozwoli na sensowne wprowadzenie do świata Temerii, Nilfgaardu czy Kaedwen. Podobnie zrobiło HBO w 1. serii „Gry o tron” i ten akurat to powinno stanowić wzór dla Netfliksa.
Wymyślanie własnych postaci i zmiana kanonu - „Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda”
D.B. Weiss i David Benioff to nie jedyne postaci, które w ostatnich miesiącach przegrały wiele w oczach swoich fanów. Swoje kłopoty przeżywa też J.K. Rowling. Niegdyś obdarzona ślepą miłością przez fanów Harry'ego Pottera na całym świecie od pewnego czasu stała się obiektem kpin i żartów. A wszystko przez to, że zaczęła coraz mocniej mieszać w oficjalnym kanonie swojej opowieści.
Nagle okazało się, że Nagini była kobietą, Minewra McGonagall urodziła się znacznie wcześniej, a Dumbledore'a i Grindelwalda łączyła intensywna relacja seksualna. Gdyby chodziło jeszcze o elementy istotne dla fabuły i w ciekawy sposób zmieniające dotychczas ustalony porządek. Niestety, świadczyły raczej o niskim umiejętnościach scenopisarskich i zbliżaniu się Rowling w stronę pomysłów rodem z fanficków. Podobne zmiany w „Wiedźminie” mogłyby zostać przyjęte bardzo negatywnie również przez fanów dzieł Sapkowskiego. I nie chodzi tutaj wcale o kwestie rasy, które tam mocno podburzyły swego czasu środowisko, tylko raczej zmiany charakterologiczne i tworzenie zupełnie nowych postaci. Równowaga między oryginałem i adaptacją musi zostać zachowana.
Niski budżet i nieumiejętność zrezygnowania z fantastycznych stworzeń - „Wiedźmin” z 2002 roku i „Gra o tron”
Nie ma się co oszukiwać - wysoki budżet w przypadku epickich seriali i filmów fantasy to bardzo ważny element. Nie wszystkich stać jednak na wydatek porównywalny z pieniędzmi przeznaczonymi na „Władcę Pierścieni” czy finał „Gry o tron”. Netflix raczej nie będzie próbował pobić tych rekordowych kwot, zresztą to część strategii platformy.
Mniejszy budżet też można wykorzystać, ale trzeba to robić z głową. Czasem lepiej zrezygnować z pewnych elementów czy historii, jeżeli mają źle prezentować się na ekranie. Film i serial to jednak doznania przede wszystkich wizualne. Jeśli strzyga ma wyglądać jak człowiek w kiepskim przebraniu lub jeśli fantastycznie animowany smok ma pochłonąć połowę budżetu na CGI, to zamiast tych elementów warto wprowadzić coś innego.
Próba wykorzystania chwilowej popularności bez pomysłu - „Eragon”, „Opowieści z Narni: Lew, czarownica i stara szafa”
Zapewne nie byłoby serialu „Wiedźmin”, gdyby nie popularność serii gier od CD Projekt RED. Nie ma w tym nic złego, zwłaszcza że gry w bardzo dobry sposób pokazywały, dlaczego opowieści Sapkowskiego są tak niezwykłe. Popularność ma to jednak do siebie, że prędzej czy później się kończy. A próba zarobienia na krótkotrwałym powodzeniu prowadziła już na manowce inne produkcje fantasy.
Najbardziej oczywistym przypadkiem jest „Eragon”. Na początku XXI wieku nie było fantastyki dla młodzieży, która biłaby serię dzieł Christophera Paloiniego. Zaledwie piętnastoletni autor stanowił w pewnym sensie wzór dla wszystkich czytelników, że ich dzieła być może kiedyś też znajdą wydawcę i miliony czytelników. Filmowa adaptacja wydawała się logicznym następnym krokiem, ale została zrobiona bez pomysłu, wizji i na ograniczonym budżecie. Nie pomogły nawet znane twarze w obsadzie, a zmiany w fabule odrzuciły najwierniejszych fanów. Obraz „Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa” był z kolei próbą zarobienia na sukcesie „Władcy Pierścieni”. Obu produkcji nie ma jednak nawet sensu porównywać. Adaptacja powieści C.S. Lewisa to typowy film do zapomnienia.
Pójście drogą najmniejszego oporu i wykorzystywanie znanych schematów - „Rozczarowani”, 8. sezon „Gry o tron”
Największym grzechem Netfliksa może być jednak próba zrobienia z „Wiedźmina” standardowej historii fantasy. Wielką wartością „Gry o tron” było, że łamała niektóre schematy opowieści tego typu. Niestety, na koniec, ku rozpaczy fanów, produkcja HBO powróciło do standardowych elementów gatunku. Netflix już raz próbował skorzystać z popularności fantastyki przy okazji „Rozczarowanych”.
Dzieło Matta Groeninga było tylko tym - próbą podjętą bez wielkiego zainteresowania tematem. Twórcy serialu Netfliksa nie wykorzystali możliwości, jakie dawała komedia, żeby podejść do fantasy od świeżej strony. Zamiast tego zaserwowali widzom obowiązkową listę wątków z tego gatunku. A cały serial można było najkrócej opisać słowem: nudny. Oby podobna sytuacja nie powtórzyła się przy „Wiedźminie”.