Wiedźmin: Syreny z głębin – recenzja filmu Netfliksa. Jaskra zjedz, Geralta możesz zostawić
Netflix dostarczył właśnie nowy film o wiedźminie Geralcie. Jak wypadł „Wiedźmin: Syreny z głębin”, czyli adaptacja opowiadania „Trochę poświęcenia”?
OCENA
![wiedzmin syreny z glebin](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fsplay%2F2025%2F02%2Fwiedzmin-syreny-z-glebin.jpg&w=1200&q=75)
Czy białowłosy wiedźmin kiedyś odpocznie? Raczej nie. Był taki moment, kiedy wydawało się, że to możliwe. Kiedy? Wtedy, gdy CDP Projekt Red obiecywał, że 4. ich gra RPG opowie o innym zabójcy potworów. Można było w to uwierzyć, poparli to przecież świętej już pamięci „Gwintem” i „Wojną Krwi”. Netflix też miał swoje próby: nieudaną („Wiedźmin: Rodowód krwi”) i bardzo udaną, czyli „Wiedźmin: Zmora Wilka”. Ten ostatni był tak dobry nie tylko dzięki głębokiemu zrozumieniu wiedźmińskiego świata, ale też dlatego, że był świeży świeżością nowej historii.
„Wiedźmin: Syreny z głębin” niestety nie idzie drogą wyznaczoną przez „Zmorę wilka”. Ba, to adaptacja opowiadania „Trochę poświęcenia” i to adaptacja dość niezwykła. Zwykle bowiem, gdy filmowcy biorą na warsztat jakieś pisane dzieło kultury, to dopasowują go do nowego medium, obcinając ich zdaniem niepotrzebne wątki. Scenarzyści Mike Ostrowski i Rae Benjamin zdecydowali, że pomysły Sapkowskiego rozwiną, dodając do nich poważny polityczny konflikt.
Netflix: Wiedźmin: Syreny z głębin – recenzja
Od razy uprzedzę malkontentów, że „Wiedźmin: Syreny z głębin” to animacja niezła. To w gruncie rzeczy opowieść przygodowa, w której Jaskier i Geralt trafiają w sam środek narastających napięć rasowych i muszą wyjść z niego bez szwanku, a najlepiej choć spróbować zażegnać konflikt. To dobrze poprowadzona historia z nieźle wyreżyserowanymi scenami akcji i niezłą kreską. Gdyby oceniać ją jako samodzielne dzieło, które nie wyrasta z książek i pozbawione jest kontekstu nieudanego ostatecznie serialu aktorskiego, powiedziałbym – dobra zabawa, chcę więcej.
Widzowie, którzy wcześniej nie mieli kontaktu z wiedźmińskim światem, albo mieli kontakt powierzchowny, czyli ograniczający się do serialu lub gier, pewnie nie będą zgrzytać zębami. Fabuła „Syren z głębi” nie łamie bowiem status quo i stara się być samodzielnym bytem, ale zachowującym najważniejsze elementy świata. Na przykład o Geralcie wiemy, że jest sobie pewna czarodziejka i że Biały Wilk za nią tęskni i dlatego nie bardzo jest gotów, aby wchodzić w głębsze relacje. Ale już w przypadku Jaskra Ostrowski i Benjamin budują całe jego origin story, aby wkomponować go w Bremervoord, czyli w księstwo, w którym toczy się akcja. Fabularne powody rozumiem, ale z szerszej perspektywy, czyli całej reszty transmedialnej marki „Wiedźmin” to bardzo ograniczające i zupełnie niepotrzebne.
I ten przykład z przeszłością Jaskra można rozciągnąć na cały film.
„Wiedźmin: Syreny z głębin” to historia konfliktu między trytonami a ludźmi z powierzchni, podkręcona jeszcze przez inspirację motywem księżniczki Arielki. Twórcy stawiają bowiem na politykę, konflikt i potyczki między Geraltem a fantastycznymi stworzeniami, zostawiając na boku niedopowiedzenie, jakim operował Sapkowski w „Trochę poświęcenia”. Tam, gdzie uważny czytelnik mógł zobaczyć inspirację celtyckimi legendami lub echa Lovecrafta, widz dostrzeże raczej dość klasyczną historię wojenną z twistem (nie uwierzycie, kto zakulisowo kręci lody na konflikcie).
Całkiem sprawne zwroty akcji i dobrze napisane postacie nie zmieniają prostego faktu, że twórcy założyli sobie coś niebywale wręcz karkołomnego. Wzięli bowiem na warsztat najbardziej romantyczne opowiadanie Sapkowskiego i zdecydowali, że to dobre tworzywo, aby ukształtować z niego opowieść o… wojnie. Nie trudno odnieść wrażenia, że cała romantyczna historia, jaka leży u podstaw „Trochę poświęcenia” bardziej przeszkadzała niż pomagała, bo trzeba było wywalić wszystkie te bebechowate elementy, a w ich miejsce naprodukować innych bohaterów, rozpisać ich motywacje, relacje i konflikty, a na koniec wprawić tę maszynę w ruch i sprawdzić, czy z oryginału zostało cokolwiek.
„Wiedźmin: Syreny z głębin” to przeciętniak w swojej klasie. Może być całkiem niezłym punktem startowym do poznania świata i zrozumienia, o co w ogóle w tej marce chodzi. Produkcja niestety nie oferuje niczego ani świeżego, ani przesadnie pociągającego. Niezłe zwroty akcji i pełnokrwiści bohaterowie to trochę za mało, aby nie sięgnąć po którąś z książek lub gier, bo te mają lepsze zwroty akcji i jeszcze lepszych bohaterów. Warto jednak podkreślić, że „Syreny z głębin” rozumieją wiedźmiński świat, nawet jeśli próbują przekształcać go na swoją modłę. A to już coś.
O "Wiedźminie" czytaj w Spider's Web:
- Wiedźmin powraca na Netfliksa w nowym filmie - są pierwsze zwiastuny! Fani gier będą zadowoleni
- Tylko ten film może uratować "Wiedźmina". Netflix dostał właśnie ostatnią szansę
- Przez osiem lat sprawowała pieczę nad marką "Wiedźmin". Teraz odchodzi z Netfliksa
- Netflix skraca książkę Sapkowskiego i myślę, że to dobra decyzja
- "Wiedźmin" zmienił znacznie więcej, niż myślicie. Wszystkie różnice między "Krwią elfów" i serialem