REKLAMA

Wiedźmin: Syreny z głębin – recenzja filmu Netfliksa. Jaskra zjedz, Geralta możesz zostawić

Netflix dostarczył właśnie nowy film o wiedźminie Geralcie. Jak wypadł „Wiedźmin: Syreny z głębin”, czyli adaptacja opowiadania „Trochę poświęcenia”?

wiedzmin syreny z glebin
REKLAMA

Czy białowłosy wiedźmin kiedyś odpocznie? Raczej nie. Był taki moment, kiedy wydawało się, że to możliwe. Kiedy? Wtedy, gdy CDP Projekt Red obiecywał, że 4. ich gra RPG opowie o innym zabójcy potworów. Można było w to uwierzyć, poparli to przecież świętej już pamięci „Gwintem” i „Wojną Krwi”. Netflix też miał swoje próby: nieudaną („Wiedźmin: Rodowód krwi”) i bardzo udaną, czyli „Wiedźmin: Zmora Wilka”. Ten ostatni był tak dobry nie tylko dzięki głębokiemu zrozumieniu wiedźmińskiego świata, ale też dlatego, że był świeży świeżością nowej historii.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” niestety nie idzie drogą wyznaczoną przez „Zmorę wilka”. Ba, to adaptacja opowiadania „Trochę poświęcenia” i to adaptacja dość niezwykła. Zwykle bowiem, gdy filmowcy biorą na warsztat jakieś pisane dzieło kultury, to dopasowują go do nowego medium, obcinając ich zdaniem niepotrzebne wątki. Scenarzyści Mike Ostrowski i Rae Benjamin zdecydowali, że pomysły Sapkowskiego rozwiną, dodając do nich poważny polityczny konflikt.

REKLAMA

Netflix: Wiedźmin: Syreny z głębin – recenzja

Od razy uprzedzę malkontentów, że „Wiedźmin: Syreny z głębin” to animacja niezła. To w gruncie rzeczy opowieść przygodowa, w której Jaskier i Geralt trafiają w sam środek narastających napięć rasowych i muszą wyjść z niego bez szwanku, a najlepiej choć spróbować zażegnać konflikt. To dobrze poprowadzona historia z nieźle wyreżyserowanymi scenami akcji i niezłą kreską. Gdyby oceniać ją jako samodzielne dzieło, które nie wyrasta z książek i pozbawione jest kontekstu nieudanego ostatecznie serialu aktorskiego, powiedziałbym – dobra zabawa, chcę więcej.

Widzowie, którzy wcześniej nie mieli kontaktu z wiedźmińskim światem, albo mieli kontakt powierzchowny, czyli ograniczający się do serialu lub gier, pewnie nie będą zgrzytać zębami. Fabuła „Syren z głębi” nie łamie bowiem status quo i stara się być samodzielnym bytem, ale zachowującym najważniejsze elementy świata. Na przykład o Geralcie wiemy, że jest sobie pewna czarodziejka i że Biały Wilk za nią tęskni i dlatego nie bardzo jest gotów, aby wchodzić w głębsze relacje. Ale już w przypadku Jaskra Ostrowski i Benjamin budują całe jego origin story, aby wkomponować go w Bremervoord, czyli w księstwo, w którym toczy się akcja. Fabularne powody rozumiem, ale z szerszej perspektywy, czyli całej reszty transmedialnej marki „Wiedźmin” to bardzo ograniczające i zupełnie niepotrzebne.

Wiedźmin: Syreny z głębin - recenzja

I ten przykład z przeszłością Jaskra można rozciągnąć na cały film.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” to historia konfliktu między trytonami a ludźmi z powierzchni, podkręcona jeszcze przez inspirację motywem księżniczki Arielki. Twórcy stawiają bowiem na politykę, konflikt i potyczki między Geraltem a fantastycznymi stworzeniami, zostawiając na boku niedopowiedzenie, jakim operował Sapkowski w „Trochę poświęcenia”. Tam, gdzie uważny czytelnik mógł zobaczyć inspirację celtyckimi legendami lub echa Lovecrafta, widz dostrzeże raczej dość klasyczną historię wojenną z twistem (nie uwierzycie, kto zakulisowo kręci lody na konflikcie).

Całkiem sprawne zwroty akcji i dobrze napisane postacie nie zmieniają prostego faktu, że twórcy założyli sobie coś niebywale wręcz karkołomnego. Wzięli bowiem na warsztat najbardziej romantyczne opowiadanie Sapkowskiego i zdecydowali, że to dobre tworzywo, aby ukształtować z niego opowieść o… wojnie. Nie trudno odnieść wrażenia, że cała romantyczna historia, jaka leży u podstaw „Trochę poświęcenia” bardziej przeszkadzała niż pomagała, bo trzeba było wywalić wszystkie te bebechowate elementy, a w ich miejsce naprodukować innych bohaterów, rozpisać ich motywacje, relacje i konflikty, a na koniec wprawić tę maszynę w ruch i sprawdzić, czy z oryginału zostało cokolwiek.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” to przeciętniak w swojej klasie. Może być całkiem niezłym punktem startowym do poznania świata i zrozumienia, o co w ogóle w tej marce chodzi. Produkcja niestety nie oferuje niczego ani świeżego, ani przesadnie pociągającego. Niezłe zwroty akcji i pełnokrwiści bohaterowie to trochę za mało, aby nie sięgnąć po którąś z książek lub gier, bo te mają lepsze zwroty akcji i jeszcze lepszych bohaterów. Warto jednak podkreślić, że „Syreny z głębin” rozumieją wiedźmiński świat, nawet jeśli próbują przekształcać go na swoją modłę. A to już coś.

REKLAMA

O "Wiedźminie" czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA