REKLAMA

Zew Krwi [DVD]

XXI w. przyniósł fanom filmów grozy liczne zniesmaczenia, żenujące obrazy nie mające wiele wspólnego ze słowem "horror". Hektolitry krwi rozbryzgującej się na szybie kamery to niestety częstszy widok niż sensowna, klimatyczna fabuła. Na tej fali ukształtowało się sporo tytułów pokroju Teksańskiej masakry piłą mechaniczną czy Hostel, o których można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że straszą (co prawda znajdą się zwolennicy i takiego kina, jednak moje odczucia są negatywne). Tak też dzieje się w przypadku filmu Zew Krwi - produkcji, o której nie pamiętałem na 10 minut po seansie…

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Właściwie, to nawet podczas oglądania nie zwracałem na film większej uwagi. To jeden z takich tytułów, które po prostu nie przykuwają… Ale zacznijmy po kolei, według utartych standardów: najpierw słów kilka o fabule "dzieła". Tak więc, Zew Krwi opowiada o dwóch klanach wilkołaków żyjących w niewinnie wyglądających ludzkich powłokach. Jeden z nich, dowodzony przez niejakiego Vareka, czerpie olbrzymią przyjemność ze swej przypadłości, wykorzystuje "dar losu" najlepiej jak potrafi. Druga z grup taka szczęśliwa już nie jest - gdyby tylko nadarzyła się okazja, odrzuciliby swoją drugą naturę. Na ich szczęście, taka możliwość istnieje. Pewna dość już wiekowa przepowiednia mówi o chłopcu, pół-wilkołaku, który wraz z ukończeniem trzynastego roku życia pozbawi świat tej niewyleczalnej z pozoru choroby. Jak łatwo się domyśleć, część zarażonych próbować będzie przeszkodzić dziecku w imprezie urodzinowej, druga zaś połowa spróbuje go utrzymać przy życiu. Choć sam pomysł może wydać się umiarkowanie ciekawy, zaczerpnięty został bowiem ze starych indiańskich legend, to wykonanie poraża już kiczem.

REKLAMA

Właściwie ciężko jest mi przytoczyć jakąś zaletę filmu - oglądając go albo usypiałem, albo krzywiłem się z niesmakiem na coraz to kolejne tandetne sytuacje. Niedługi, bo półtoragodzinny seans ograniczył się do utartego schematu: główni bohaterowie uciekają z "wybrańcem", strzelanina, uciekają, strzelanina… i tak w kółko. Czasem, dla przełamania rutyny, ktoś kogoś epicko uratuje, ewentualnie posłuchamy niesamowicie zrealizowanych dialogów. No i oczywiście, co by film przyciągnął większe grono do kin, mamy tutaj jedną scenę erotyczną - jakże by wyglądał horror w 2008 roku bez sceny erotycznej?! Zresztą, to śmieszne nazywać ten film horrorem. Elementów grozy nie uświadczymy ani trochę, poza tym twórcy nawet nie próbują widza straszyć. W produkcji Jamesa Isaaca na próżno szukać nawet tak oklepanych i zużytych sposobów na uzyskanie grozy, jak wyskakujący z szafy Zombie, nie mówiąc już o napięciu wytwarzanym przez klimat filmu. Kategoria "Akcja" wygląda przy Zewie Krwi jeszcze bardziej niegustownie. Tempo filmu jest niesamowicie ślimacze - nigdy, przenigdy nie widziałem tak pozbawionych dynamiki strzelanin. Grupa ludzi ustawionych po dwóch stronach ulicy, strzelających po wszystkim, tylko nie po wrogach. Dość powiedzieć, że bilans zgonów po pierwszej ze scen akcji (trwała z 10 minut) wynosił okrąglutkie zero.

Tego, co powinno stanowić kwintesencję produkcji, czyli samych wilkołaków, jest stanowczo za mało. Może jednak to i dobrze, biorąc pod uwagę jakość wykonania kostiumów tych bestii - coś jak nowa odmiana kosmitów znanych z Planety Małp. Gratuluję twórcom pomysłowości - gdyby bohaterowie nie wspomnieli o tym, kim są, nigdy nie zgadłbym, że to mieszaniny dzikich psów i ludzi. Poza tym interesujący jest fakt, że "te złe" wilczki jakoś bez problemu panują nad własnym ciałem po przemianie - natomiast obrońcy chłopca muszą zakuwać się na noc w wymyślne zabezpieczenia… Niesmak pozostawiają też walki pomiędzy przemienionymi bohaterami - zachowują się jak zdenerwowane pieski, a większe uszkodzenia powodują w otoczeniu niż u swoich przeciwników. Próba ukazania widowiskowości tych starć zupełnie nieudana.

REKLAMA

Jest to recenzja wydania DVD, trzeba więc wspomnieć trochę o polskim wydaniu. Co do tłumaczenia z oryginalnej wersji na nasz ojczysty język, nie mam raczej zastrzeżeń - nie przypominam sobie, by skrzypnęło w napisach. Razić może troszkę menu filmu. Wykonane zostało w strasznie "krwawej" czerwieni, która zamiast dodawać klimatu, powoduje ból oczu podczas prób znalezienia tej czy innej opcji. Na dodatek utwór muzyczny w poszczególnych działach nie zgrywa się zbytnio podczas przechodzenia pomiędzy menusami, przez co zmieniając język napisów itp. słuchamy tego samego fragmentu w kółko, strasznie urywanego i zaczynającego się znikąd… Niby nic, a boli. Z obowiązku nadmienię też o dołączonych filmach z planu produkcji oraz wywiadach - z obowiązku, bo nawet nie miałem zamiaru tam zaglądać.

Ciężko mi wymyślić jakąś grupę ludzi, którym mógłbym film Jamesa Isaaca polecić, wątpię zresztą, by takowa istniała. Jest to zdecydowanie taki tytuł, który należy jak najprędzej zakopać głęboko, by pamięć o nim nie przetrwała. Zresztą, gdyby nie konieczność napisania recenzji, sam bym o Zewie Krwi już nie pamiętał. Jeśli zobaczycie gdzieś na półce sklepowej okładkę opisywanego filmu (swoją drogą, okładka to chyba najlepszy jego element), niech was Bozia broni przed zakupem - choćby cena kusiła, będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Jeśli potrzebujecie natomiast opinii drugiego recenzenta, zachęcam do lektury recenzji wersji kinowej sprzed kilku miesięcy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA