To jeden z najpopularniejszych obecnie seriali Netfliksa. Miał szokować, nie wyszło

Jeśli miałabym wskazać serwis, który kręci najlepsze dokumenty, to bez namysłu wybrałabym Netfliksa. Od filmów i seriali opartych na faktach, szczególnie tych true crime, zwykle nie mogę się oderwać i często wybieram je nawet kosztem fabularyzowanych historii. Kiedy zatem w oko wpadła mi produkcja "Zła sława: Ciemna strona kidfluencingu", długo się nie namyślałam. Początek bardzo mnie zaintrygował, ale już po pierwszym odcinku straciłam zainteresowanie. Dlaczego, skoro tak uwielbiam tego typu seanse? Odpowiedź przyszła do mnie kilka dni później.

Trzyodcinkowy miniserial opowiada historię Piper Rockelle Smith, która z pomocą swojej matki, Tiffany Smith, zrobiła karierę w internecie. Od 2016 r. dziewczyna zamieszczała filmy w sieci wraz ze swoją ekipą, znaną jako "Squad", lecz, jak to zwykle bywa, to, co widzimy w sieci, nie zawsze jest prawdą w realu - nikogo chyba zatem nie zdziwi, że Tiffany, która czuwała nad projektem, ponad dobro swoich podopiecznych często wybierała kontrowersje, a co za tym idzie - wyświetlenia, polubienia i pieniądze.

Jeśli wierzyć w sytuacje, które zostały przedstawione w serialu, to uczestnicy projektu musieli przepracować sporo traum. Przykładowo - w jednym przypadku został zatrudniony aktor, który przebrał się za policjanta i "aresztował" przerażoną nastolatkę, o czym nikt dorosły nie został poinformowany. Jedna z dziewczyn dodała, że występowanie na filmach wraz z Piper było "jednym z najtrudniejszych" w jej życiu. Została opisana sytuacja, jakoby aktor, który został zatrudniony do grania brata Piper, był dużo młodszym kochankiem jej matki, a z jednym z kolegów córki doszło nawet do pocałunku.

W "Ciemnej stronie kidfluencingu" poruszono również problem wątpliwego przestrzegania praw dziecka, które zarabia ogromne pieniądze i jego zawód nie jest tak chroniony, jak młodej osoby w tradycyjnych mediach. To powinna być jedna z bardziej szokujących kwestii, ale mam wrażenie, że w tych czasach nie uderza tak mocno jak powinna, bo przez obecność dzieci w internecie można się nabawić niezłej znieczulicy.

Już nikogo nie dziwi to, że youtuberki pokazują swoje dzieci na filmach, a influencerki relacjonują swoją wizytę na porodówce. Nie szokują reklamy wszelkiej maści z udziałem dzieci, a wszyscy się spodziewają, jaki będzie argument: "Pokazujemy swoje dzieci, bo to część naszego życia, a my dzielimy się tym życiem z wami. Jeśli moje dziecko nie będzie chciało pokazywać się w sieci, to oczywiście uszanujemy jego decyzję". Litości, kogo chcecie przekonać? Dzieciak, który od najmłodszych lat dorastał z kamerą, raczej nie będzie miał świadomości, że może istnieć życie poza nią. A jeśli istnieje, to na pewno gorsze.

Kiedy zaczęłam oglądać "Ciemną stronę kidfluencingu", nie do końca potrafiłam powiedzieć, co tak naprawdę mi w tej produkcji nie pasuje. Na początku pomyślałam, że może po prostu nie skupiłam się na tym dokumencie, dlatego serial nie do końca mnie wciągnął. Potrzebowałam kilku dni, żeby załapać, dlaczego tym razem dokument od Netfliksa nie przypadł mi do gustu - po prostu tyle się naoglądałam dzieci w internecie, że nowa produkcja w żaden sposób mnie nie zaskoczyła. I to chyba znak, że być może to czas na bliższe przyjrzenie się sharentingowi i wyciągnięcie wniosków z tego zjawiska, żeby nie powtórzyć błędów z przeszłości.

O produkcjach Netfliksa czytaj w Spider's Web: