To nie jest kolejna nudna opowieść o przyjaźni człowieka z dzikim zwierzęciem. Alfa - recenzja
Alfa już jutro (9 listopada) trafi na ekrany polskich kin. To wzruszająca opowieść o chłopcu, który zaprzyjaźnił się z wilkiem.
OCENA
Rodzice, którzy szukają pozycji do obejrzenia ze swoimi pociechami, mogą wybrać się od jutra do kina na film Alfa. Akcja produkcji osadzona jest 20 tys. lat temu na terenie Europy, a jej głównymi bohaterami są ludzie pierwotni, którzy udomowili wilki.
Alfa to opowieść o początkach przyjaźni pomiędzy chłopcem i czworonogiem.
Film zaczyna się od polowania na zwierzynę, na które wybrali się dorośli wraz z dziećmi. Ma to być test dla młodzieńca imieniem Keda - syna przywódcy wodza plemienia. Niestety chłopcu nie udaje się - zostaje zrzucony ze skały. Zrozpaczony ojciec uznaje, że jego latorośl nie żyje.
Po krótkim prologu następuje kilka scen w postaci flashbacków. Pokazują one, jak duży dystans musieli przejść myśliwi, by dopaść zwierzynę. Dowiadujemy się też nieco o kulturze ludzi, którzy musieli przetrwać w brutalnym świecie niewybaczającym żadnych błędów.
Właściwa akcja filmu Alfa zaczyna się dopiero później,
Lidera grupy zagrał Johannes Kaukur Johannesson, a w jego potomka, a zarazem głównego bohatera, wcielił się Kodi Smit-McPhee. To z nim widzowie spędzają większość czasu. Chłopiec cudem uniknął śmierci i ze skręconą nogą zmierza w kierunku swojego domu.
Podróż jest pełna niebezpieczeństw, a jednym z nich są dzikie wilki. Chłopiec zaczyna opiekować się jednym z nich, poważnie zranionym.
Co ciekawe, Alfa nie jest opowieścią o bezwarunkowej przyjaźni.
Młody chłopak na wiele sposobów pokazuje wilkowi, gdzie jest jego miejsce. Opatruje jego rany, ale nie daje sobie wejść na głowę. Zamiast się z nim bawić, dominuje czworonoga. Dopiero później obaj bohaterowie zaczynają na sobie polegać.
To właśnie wspólne przygody człowieka i wilka są treścią filmu. Razem pokonują przeciwności. Z początku podchodzą do siebie nieufnie, ale później zaczynają rozumieć, że tylko współpraca zapewni im przetrwanie.
Obraz Alberta Hughesa może się podobać nie tylko ze względu na wzruszającą historię.
Co prawda kostiumy momentami wyglądają nieco zbyt teatralnie - jak nówki sztuki wyjęte z przebieralni, ale scenografie i kadry już robią wrażenie. Czuć bezkresną pustkę, która otacza malutką osadę bohaterów. Na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo, a jedyne ślady po innych, to sterty kamieni ułożone przez przodków.
Na plus zaliczyć można też montaż, który stoi na naprawdę wysokim poziomie. Przejścia pomiędzy kolejnymi scenami są bardzo pomysłowe. Rażą jedynie kwestie bohaterów, które przy polskim dubbingu wypadają strasznie sztucznie. Na szczęście przez większość filmu główny bohater porozumiewa się ze swoim towarzyszem bez słów.
Film nie jest też przesadnie długi, bo trwa 96 minut. Nie ma w nim zbytnich dłużyzn, a każda scena pogłębia relacje pomiędzy postaciami. Kilkukrotnie obraz potrafi też zaskoczyć pomysłami. Najważniejsze jest zaś to, że relacja pomiędzy człowiekiem i czworonogiem rodzi się w sposób naturalny, a nie wymuszony ramami scenariusza.