Kosmos, przyszłość ludzkości, niesamowite światy... Normalka dla fanów fantastyki i sci-fi. Seriali TV co nie miara, filmów kina światowego od lat setki, książek również niesamowicie dużo. I cóż ma w świecie "Odysei Kosmicznych", "Star Warsów" i innych epopei kosmicznych począć książka opowiadająca o słynnym konflikcie między Hybrydowcami a Demarchistami... Na pewno nie schować się w cieniu - ma bowiem w sobie wszystko to, czego czytelnik mógłby po niej się spodziewać. I jeszcze więcej... :D
"Arka Odkupienia", tom pierwszy o podtytule "Zdrada", jaki znalazł się w moich rękach, to kontynuacja "Przestrzeni Objawienia" i "Migotliwej Wstęgi". Umieszczona tak głęboko w historii konfliktu fabuła stanowiła dla mnie coś nowego - nie miałem wcześniej w rękach książek z tego "uniwersum". A szkoda. Cóż, zmuszony brakiem odpowiednich materiałów odwiedzałem EMPiK-i w celu degustacji poprzedników. Bo jak inaczej się wziąć za recenzowanie książki "wyrwanej z kontekstu"? Po prostu trzeba poznać tę historię... Szkoda, że nic nie wiedziałem o stylu "odwoływania" się do przeszłych zdarzeń stosowanym w tej powieści. Okazuje się bowiem, że w sumie nie trzeba znać ani "Migotliwej...", ani "Przestrzeni...", bo autor każde odwołanie okrasza dość szczegółowo wykonanym wyjaśnieniem "co, jak, po co i dlaczego".
Po przeczytaniu kilku pierwszych stron od razu widać, że "Arka..." wpisuje się w standard wyznaczony przez poprzedniczki. To zapewne ucieszy fanów Reynoldsa. Dla nieobeznanych z pisarzem i jego pracą - dość rzec, że arcymistrzem rzemiosła może nie jest, ale jego światy tętnią życiem i "realnością". Fabuła kręci się wokół konfliktu ludzi przyszłości. Przypomina zatem światy znane z seriali klasy Babylon 5 albo Andromeda. Ziemia i ziemskie obszary przestrzeni galaktycznej są w konflikcie, a tu budzi się do życia kolejna siła... Schemat znany z gier komputerowych i przysłowia "gdzie dwóch się bije...".
Piękno uniwersum książkowego nie polega jedynie na prolongacji idei polityczno-etycznych (dwie frakcje patrzą na siebie jak w latach 60-tych ubiegłego stulecia afroamerykanie i biali w południowych stanach - niby równouprawnienie, a jednak...) z naszego świata, ale też na niezwykle realnym przedstawieniu konfliktu i samej walki wewnętrznej między grupami, ich powodów i sposobów wywierania presji. Wszystko jest tak prawdziwe, że gdyby nie było tu całej floty statków kosmicznych, można by wręcz pomyśleć, że jest to literatura faktu... Dopiero budowa postaci ujawnia talent Alastaira. Nie mamy tu bowiem starcia herosów, super-hiper idealnych postaci. Każdy ma swoje wady, swoje słabości. Każdy jest strasznie rzeczywisty. Czy to Clavain czy Volyova czy Skade - czytamy o nich i rozumiemy, dlaczego tak się zachowują. To naprawdę duży plus - postacie nie są płytkie, a ich zachowania są niezwykle "ludzkie". Moralizatorstwo prozą stosowane? Nie, nie tutaj... Nawet sztampowe i zbyt oklepane schematy nie przeszkadzają w czerpaniu przyjemności z literatury, bo Reynolds starannie i wręcz wzorowo lawiruje między nimi, tworząc bardzo smaczny kąsek.
Blisko 400 stron tekstu mija naprawdę szybko; czytelnik od razu marzy o kolejnych częściach. Naprawdę. Jeśli myślicie, że to wyświechtany frazes tylko dla nabicia klienteli wydawnictwu MAG, to się mylicie. Ta książka naprawdę jest taka dobra! Pościg za "arcypotężną", zaginioną, starożytną bronią, machlojki w rządzie, "siły korupcji" i to coś, co czyni ten kolejny kosmiczny tytuł science-fiction wyjątkowym. Wciągające uniwersum, pięknie zarysowane postaci - czy jest coś, co może zepsuć ten obrazek? Natywny język owej pozycji to angielski, stąd chyba jedynie na polu tłumaczenia mogło coś pójść nie tak...
Mam dla was jednak bardzo dobrą wiadomość - cieszy wysoka jakość tłumaczenia. Jest to dobrze wykonana robota. Racja, zdarzają się zgrzyty, ale są one drobne. Po prostu ja, powtarzam JA, wciąż uważam, że nazw własnych nie powinno się tłumaczyć. Tu natomiast wszystkie nazwy statków, technologii, itd., itp. są przeniesione do języka naszego powszedniego, a imiona bohaterów już nie bardzo. I wybiegam tu z odpowiedzią na, zapewne rodzące się właśnie, pytanie - jak tłumaczenie tych nazw wypadło? Otóż wykonano je na wysokim poziomie i nazwy oddają w sposób niemal idealny idee stojące za anglojęzycznymi terminami. Naprawdę, rzadko można to usłyszeć z moich ust, ale tłumaczenie zasługuje na 5-kę z plusikiem w skali szkolnej.
Czy znajduję w książce jakąś wadę? Chyba tylko jedną - jest stanowczo za krótka :D Instynktownie po przeczytaniu ma się uczucie niedosytu. Wciąż są przestrzenie wymagające wypełnienia, obszary, w które powinniśmy i chcemy się udać śladem wyobraźni pisarza. Pytania wymagające odpowiedzi i dalszy ciąg losów znanych bohaterów... Apetyt, mówi się, rośnie w miarę jedzenia - tu apetyt rośnie wręcz wykładniczo z każdą przeczytaną stroną, z każdym pochłoniętym rozdziałem. I tak do końca pierwszego tomu. Podobnie na pewno będzie i z tomem drugim, ale jeszcze nie miałem przyjemności sprawdzić tej tezy.
Nieważne, czy jesteś fanem sci-fi, czy tylko fi - ta książka Cię pochłonie. A całe to, z angielskiego, "mambo-jumbo" technologiczne naprawdę nie psuje frajdy z czytania - Reynolds wyjaśnia cały ten świat krystalicznie przejrzyście. Wyjątek od reguły? Brak technologicznej cyberpunkowej nachalności? Bogaty świat i głębokie postaci? Ciężko zdecydować za tym jednym przeważającym argumentem przemawiającym za wydaniem nieco ponad 20 złociszy na tak dobrą pozycję biblioteczki fantastycznej. Na szczęście nie trzeba wybierać, bo wszystkie te atuty to mocne strony tomu pierwszego "Arki Odkupienia" pióra Alastaira Reynoldsa.