Mads Mikkelsen w debiutanckim filmie znanego youtubera. „Arktyka” zmrozi wam krew w żyłach – recenzja
Przygotujcie się na niełatwą wyprawę. „Arktyka” zabiera nas bowiem do krainy wiecznego zimna, opowiadając poruszającą historię o przetrwaniu i sile woli.
OCENA
Kino nieczęsto jest w stanie tak mocno zaabsorbować uwagę i emocje widza, jak udaje się to produkcjom skupionym wokół samotnego bohatera zmagającego się z przeciwnościami losu. Choć idea ta pojawiła się najpierw w literaturze, za sprawą opowieści o Robinsonie Crusoe, to X muza była w stanie wycisnąć z tego motywu całą esencję. Posługując się obrazami, można osiągnąć o wiele potężniejszy efekt i pozwolić widzom na pełną immersję ze światem przedstawionym oraz bohaterem.
W filmie „Arktyka” przyjdzie nam śledzić dramatyczne losy człowieka, którego samolot rozbił się pośrodku arktycznego pustkowia.
Zdany jest tylko na siebie i swoje umiejętności. Przeciwko sobie ma z kolei bezwzględną i nadzwyczaj surową naturę. A ta na Arktyce, jak tylko można sobie wyobrazić, jest ekstremalna.
„Arktyka” to film, który niemalże dosłownie przeszywa nas swoim chłodem. Lodowaty krajobraz, pełen obfitych śnieżyc i zimna, które można poczuć na własnej skórze, stanowią naprawdę sugestywne tło dla ludzkiego dramatu. Pośrodku tego wszystkiego znajduje się bohater filmu, który - pomimo zwalających z nóg przeciwności losu - nie poddaje się, a mógłby. Jest na krańcu świata. W krainie lodu, gdzie praktycznie nie ma żywego ducha. Towarzyszy mu mróz, śnieg i lodowate zamiecie. Ale i tak nie przestaje próbować, nawet gdy jego sytuacja robi się beznadziejna.
I o tym jest właśnie „Arktyka”. O sile ludzkiego ducha, który nie daje się złamać nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie ma nadziei.
I dzięki temu prostemu i klarownemu przesłaniu, film - pomimo dość przygnębiającej atmosfery unoszącej się nad nim niemalże przez cały seans - koniec końców podnosi na duchu. Przypomina nam też jak wielka siła w nas tkwi. Na tym zresztą bazuje fenomen takich produkcji jak „Cast Away” czy „Wszystko stracone” z Robertem Redfordem w roli głównej. Samotny człowiek kontra żywioł to ostateczne wyzwanie, przed jakim możemy stanąć. To walka na podstawie której nasza cywilizacja zrodziła wszystkie znane nam mity kultury i popkultury.
Reżyser filmu, Joe Penna, mimo że „Arktyka” jest jego pełnometrażowym debiutem, poradził sobie z tym zadaniem nadzwyczaj dojrzale. Nie tylko zachował rozwagę w stopniowaniu napięcia i rozłożeniu akcentów dramaturgicznych w odpowiednich momentach, ale też doskonale zdaje on sobie sprawę z siły opowiadania obrazami. Jak i również ufa widzowi, wierząc, że ten również zna filmową gramatykę.
Dzięki temu Penna nie musiał wcale pokazywać nam tego, jak samolot z głównym bohaterem rozbił się na Arktyce. Wystarczyło jedno ujęcie pokazujące wrak pojazdu leżący rozbity w śniegu. Nie musieliśmy oglądać sceny, w której nasz bohater traci palec u nogi (bez obaw, nie zdradzam nic ważnego z fabuły) – sprawę załatwiła sekunda, w której nasz bohater zdejmuje skarpety i widzimy, że brakuje mu jednego palca. I tego typu umiejętnej i finezyjnej wizualnej narracji, która dopełnia całą historię, jest w „Arktyce” masa.
Genezy tak dobrego wyczucia języka filmu u Joe Penny można zapewne doszukiwać w tym, że autor żyje opowiadaniem obrazem nie od dziś. Zaczynał bowiem jako... gwiazda YouTube’a rodem z Brazylii.
Znany bywalcom serwisu jako MysteryGuitarMan, Penna był jednym z pierwszych yutuberów, którzy zyskiwali międzynarodowy rozgłos i stawali się gwiazdami kultury masowej już w 2007 roku. Jednak obok ciekawych i czasem zabawnych filmików oscylujących wokół tematyki filmowej i muzycznej. Penna nakręcił i opublikował też całkiem pokaźną liczbę wyreżyserowanych przez siebie filmów krótkometrażowych. Są pośród nich i produkcje mierzące się z gatunkiem science-fiction, jak i kinem akcji.
To naprawdę fascynujący i inspirujący przykład człowieka z pasją do kręcenia filmów, który potrafił przekuć swą fascynację w zawód i styl życia do tego stopnia, że w wieku 31 lat stał się pełnoprawnym reżyserem filmów kinowych. Co więcej, „Arktyka" pokazywana była podczas zeszłorocznego festiwalu w Cannes! Jeśli więc do tej pory wątpiliście w talenty - przynajmniej niektórych - osobistości YouTube’a, to niech Joe Penna będzie dla was przykładem na to, że tamtejsi twórcy to nie tylko pranksterzy z niezbyt wyszukaną wyobraźnią.
Oprócz świetnego operowania dramaturgią i zręczną zabawą zwrotami akcji Penna bardzo dobrze poprowadził aktora, któremu przyszło zmierzyć się z rolą. A nie trafił na amatora czy początkującego wykonawcę. Wręcz przeciwnie. W jego filmowe ręce trafił doświadczony i znakomity aktor z imponującym dorobkiem.
Mads Mikkelsen, bo o nim mowa, znany jest z ról milczących typów.
To jeden z tych aktorów, którzy twarzą, grymasem i przede wszystkim spojrzeniem są w stanie przekazać o wiele więcej niż słowami.
To dzięki temu Mikkelsen tak genialnie wcielił się w serialową wersję Hannibala Lectera, stając w szranki z legendą Anthony’ego Hopkinsa. I, co ważne, wcale jednoznacznie nie przegrał tego starcia. Ta jego małomówna persona pobrzmiewała także „Casino Royale” (gdzie brawurowo wcielił się w jednego z lepszych Bondowskich przeciwników – Le Chiffre’a ). W „Valhalla: Mroczny wojownik” wcielił się w nordyckiego niemego wojownika. W „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” z kolei zagrał ojca głównej bohaterki, Galena Erso, konstruktora niszczycielskiego lasera Gwiazdy Śmierci. Szczerzę żałuję, tym bardziej po seansie "Arktyki", że to nie on wciela się w Wiedźmina w serialu Netfliksa.
Niewielu znam aktorów, którzy lepiej nadawaliby się do roli w filmie „Arktyka”.
W jego oczach widać zarówno determinację, jak i strach. Przerażenie, ale i odwagę. Bezsilność oraz bohaterstwo. Przez większość seansu oglądamy, jak przegrywa z naturą, a jego sytuacja z dnia na dzień robi się coraz bardziej beznadziejna. „Arktyka” to nie tylko znakomicie sfilmowana i brawurowo zagrana przejmująca opowieść, ale też ważne przypomnienie tego, że nie jesteśmy panami i władcami tej planety.