Ostatni i pierwszy śpiew kanarka, czyli oceniamy dwa odcinki Arrow po świątecznej przerwie
Arrow powrócił po świątecznej przerwie, ale tytułowy bohater nie gra tutaj pierwszych skrzypiec. Zniknął też z radaru Prometheus, a serial ciągle rozpamiętuje postać Laurel i poświęca na to aż dwa odcinki.
Scenarzyści Arrow postanowili w zeszłym roku pozbyć się z serialu Laurel Lance, a tym samym jej odziedziczonego po siostrze alter-ego. Black Canary zginęła z ręki łotra w czwartym sezonie produkcji, ale nie jest nam dane o tym zapomnieć. W cliffhangerze sprzed Świąt bohaterka pozornie wraca z martwych.
Na szczęście twórcy z powrotu Laurel nie robili z tego nie wiadomo jakiej tajemnicy.
Już na długo przed premierą dziesiątego odcinka piątej serii wiedzieliśmy, że to nie postać, którą znali pozostali bohaterowie. W arrowverse wprowadzono w końcu koncepcję multiwersum i teraz cwanie ją wykorzystano.
Serial bardzo szybko zdradza prawdziwą genezę tej nowej, rzekomo cudownie uratowanej Laurel. To czarny charakter o pseudonimie Black Siren z innego wymiaru nazywanego Earth-2. Bohaterowie naturalnie najpierw dają się nabrać, a potem stają do walki.
To zapewnie ostatni odcinek Arrow, w którym wcielająca się w Laurel aktora Katie Cassidy grała pierwsze skrzypce.
Co prawda nie portretowała swojej bohaterki, ale miała okazję zabłysnąć na ekranie jako jej złowrogi doppelganger. Udało jej się na chwilę oszukać bohaterów, ale została przejrzana. Sporą dozą słusznej nieufności wykazała się Felicity. Przejrzała blef, a Black Siren ukazała swe prawdziwe oblicze.
Oliver mimo to postanowił uratować sobowtóra swojej dawnej miłości. To wywołało napięcie pomiędzy nim i Felicity, a później doprowadziło do starcia z Prometheusem i serii rozczarowań. Odcinek nie był specjalnie porywający. Okazał się pretekstem, by przypomnieć obietnicę złożoną Laurel na łożu śmierci.
Laurel Lance poprosiła Olivera, by znalazł jej następczynię i kolejną osobę godną noszenia miana Black Canary.
Temu zagadnieniu poświęcony został jedenasty odcinek piątego sezonu Arrow. Oliver postanowił znaleźć osobę, która mogłaby stać się następczynią Laurel Lance. Ta w oczach bohaterów jest już niemal mityczną postacią, więc nie dziwi, że kolejne kandydatury podsuwane przez drużynę są sukcesywnie odrzucane przez Olivera.
Stosowna kandydatka wreszcie się znalazła. Oliver ze swoimi rekrutami udaje się na wycieczkę do Hub City. Niestety dysponująca charakterystyczną mocą kobieta, którą widać było w końcowej scenie dziesiątego odcinka, prowadzi swoją krucjatę przeciwko grupie kryminalistów i ani myśli rozważyć propozycji Green Arrowa.
Nie jest oczywiście żadnym zaskoczeniem, że po wielu perypetiach kandydatka przystaje na propozycję burmistrza Star City i decyduje się dołączyć do jego krucjaty.
Tym samym postać Black Canary zakorzeniona w historii komiksowego Green Arrowa jako jego partnerka wraca do gry, a twórcy nawet specjalnie nie wysili się z jej imieniem. Mam tylko nadzieję, że wprowadzenie trzeciego Czarnego Kanarka będzie płynne i serial na tym nie straci.
Do drużyny Olivera dołączyło w końcu już wiele osób, a przy takich kadrowych roszadach ciężko się zżyć z bohaterami. Prometheus też nie jest tak ciekawy jak Damien Dhark czy Deathstroke. Rekrutów zaczynam powoli lubić, ale trudno w piątym sezonie serialu wprowadzać nowe postaci.
Nie wiem czy kiedykolwiek będą tak integralną częścią serii jak swego czasu Roy i Thea.
Na szczęście znane twarzy nie zniknęły całkowicie. Wątek Diggle'a zmierza wreszcie do uwolnienia go z więzienia, do którego trafił w strasznie głupi sposób. Felicity z kolei nawiedził duch z przeszłości, co daje bazę do opowiedzenia całkiem ciekawej historii.
Mam nadzieję, że serial po złapaniu zadyszki wróci na właściwe tory, a w dodatku po raz pierwszy od dawna jestem zainteresowany wątkiem retrospekcji. Talia al Ghul skrywa sporo tajemnic, a pobyt Olivera w Rosji to ciekawszy wątek niż jego kolejne wizyty na wyspie z poprzednich sezonów.