Przyznam się wam, że mam zupełnego świra na punkcie wszystkiego co z dwójką Galów związane. Może nie należę na tych, co to wydają ostatni grosz na breloczek z podobizną Idefixa i mają po trzy te same albumy, w tym wersję oryginalną z autografami twórców, ale, fakt, trudno mi się opanować widząc na sklepowych półkach produkt z parą pociesznych wąsaczy na okładce, zaś wszelkie filmy, czy to animowane, od Wielkiej Bitwy Asterixa, która plasuje się w moim rankingu gdzieś na poziomie kurzu zdobiącego podłogę, po zabawną i groteskową parodię ukazującą naszych braci z Wysp Brytyjskich w krzywym zwierciadle, a więc Asterixa w Brytanii, oglądałem z zapartym tchem. Śliniłem się na wieść o filmach fabularnych i obydwa dzieła oglądałem po kilka razy, choć może określając Asterix i Obelix Kontra Cezar mianem "dzieła" przesadzam o kilka długości, lecz cóż... Po nocach śni mi się zapowiadany na 2007 rok Asterix na Igrzyskach Olimpijskich. Nie da się ukryć, że z większą, lub mniejszą przyjemnością grałem w gry i czytałem kolejne albumy. Nic więc dziwnego, że gdy tylko podczas jednej z przechadzek do zaprzyjaźnionego kina ujrzałem trailer Asterixa i Wikingów, byłem pewien, że prędzej czy później nie opanuje się i rozbiję skarbonkę. Dobrze wiedzieć, że znam siebie aż tak dobrze…
Cała historia rozpoczyna się podczas jednej z inwazji Wikingów. Niestety, a dla mieszkańców, "stety", krwiożercze dzieci Odyna nie napotykająca swej drodze żywego ducha. Wszyscy wynieśli się z wioski na wieść, że podążają do niej najpotężniejsi wojownicy świata. Po powrocie do rodzimych ziem, wódz pyta mędrca o przyczynę takiego stanu rzeczy, który, tak swoją drogą, przemawia w polskiej wersji językowej głosem Wróżbity ze wspomnianej już Wielkiej Bitwy Asterixa, ten zaś, najzwyczajniej w świecie wyjaśnia, że to strach dodaje im skrzydeł. Wódz błędnie interpretuje powiedzenie i myśli, że jeśli zdoła nauczyć swoich bojowników bać się, zyskają oni zdolność lewitacji. Słowem - ale głupi ci Wikingowie. W tym celu barbarzyńcy wyruszają po największego tchórza na świecie. Ten zaś, wierzcie lub nie, znajduje się w pewnej znajomej wiosce.
Tymczasem cała Galia została podbita przez Juliusza Cezara. Cała? Nie. Mała wioska wciąż stawia opór najeźdźcy. Choć to zdanie przewijało się już setki razy, nie łudźcie się - znów je usłyszycie. W niej zaś mieszkają nasi znajomkowie. Do wodza właśnie ma przyjechać syn jego brata, legendarnego bohatera, który ponoć walczył ramię w ramię z samym Wercyngetoryksem. Kłopot w tym, że chłopak wprost z Paryża średnio przystaje do wizerunku typowego Gala. Jest słaby, wątły, zaś miast ćwiczyć - woli włóczyć się po dyskotekach i szaleć do rana (zaś później spać do popołudnia). Szykuje się zderzenie dwóch, zupełnie innych kultur, miłujących tradycję mieszkańców galijskiej wioski i idącego z duchem czasu Trendixa, który zostaje mimochodem ambasadorem Francji.
Cały film w zabawny sposób ukazuje przysłowiowy "konflikt pokoleń", choć tu rolę rodziców odgrywają (Wszechpolscy nie doszukiwać się tu ukrytych podtekstów, bo ich nie ma) Asterix i Obelix, zaś niepokornego dzieciaka - Trendix. Jest to okazją do ukazania wielu, bardzo trafnych aluzji do codzienności, którą część z was może obserwować właśnie teraz pod własnym dachem.
Bardzo sugestywnie ukazano absurdy naszej codzienności, a przy tym zachowano klimat opowieści o dwójce Galów. Nie da się jednak ukryć, że jest to film młodego, na którego postaci zresztą całość się skupia. Nie znaczy to jednak, że nie ujrzycie bitwy na ryby, Obelix nie obrazi się na cały świat, zaś przygoda nie zakończy się happy endem i wielką ucztą, zaś Kakafonix nie zostanie zakneblowany na czas tejże.
Wraz z rozpoczęciem emisji Shreka skończyła się pewna epoka. Epoka pięknej animacji 2D. Wkrótce Disney i spółka (znaczy się potwory) zaczęły konkurować na w pełni już trójwymiarowym, kreskówkowym poletku. I choć nasi rodzimi Kajko i Kokosz zostali uprzestrzennieni, to graficy i chyba całkiem słusznie, nie zgodzili się na taki krok przy ekranizacji Asterixa i Wikingów. Po pierwsze dzięki temu wykorzystano przepiękne rysunki Rene Goscinny'ego, które wpleciono nader sprawnie i komiksowe panoramy doskonale budują klimat obrazu, po drugie zaś, no cóż… to już jednak pewna tradycja, każdy poprzedni film rysunkowy miał swój nietypowy charakter właśnie dzięki tej, może archaicznej, ale wypróbowanej już technice. A trzeba wam wiedzieć, że nowy Asterix wygląda naprawdę ładnie. Mamy więc i staranne modele postaci, i doskonały cień, piękne panoramy, efekty pogodowe - słowem, zadbano o to, aby widz poczuł, że jednak w dobie Epoki Lodowcowej i Madagaskaru, drugi wymiar wciąż ma swoje miejsce w kinie i trzyma się całkiem dobrze. Nie sposób się przyczepić do muzyki, która jest, najzwyczajniej w świecie, bardzo dobra.
Również polska wersja zasługuje na oklaski. Za dialogi odpowiada niezapomniany Bartosz Wierzbięta, którego rękę naprawdę widać. Przy niektórych gagach zaśmiewaliśmy się zresztą jak norki z koleżanką, z którą przyszło mi się na seans wybrać. W polskim dubbingu wziął udział duet Mieczysław Morański & Wiktor Zborowski, czyli Asterix i Obelix z dotychczasowych filmów fabularnych. Panowie choć naprawdę dobrzy, jednak chyba nie dorównują poprzednikom. Prócz tego bardzo pięknie wypadł Maciej Stuhr, który do postaci młodego Trendixa pasuje jak ulał. Słuchaliście go w roli bezczelnego Simona w Szymku Czarodzieju (Na temat polskiego tytułu, przez grzeczność, się nie wypowiem)? Jeśli choć uruchomiliście tytuł, to wiecie, jak dobrze potrafi on zagrać tego typu postaci. Na ostatku, choć, jak głosi porzekadło, ostatni będą pierwszymi, pozostała gwiazda piosenki, Doda Elektroda, która również była w projekt zaangażowana. Powierzono jej rolę córki wodza Wikingów - Abby (znamienne, prawda?) i, pomimo całej mojej niechęci do tej kontrowersyjnej postaci, jej stylu bycia, opowieściach o kolekcji wibratorów i niepotrzebnego szumu, jaki wokół siebie robi, Dorotka… spisała się. I to tak, że nikogo innego bym w tej roli nie widział. Owszem, było sporo śmiechu gdy po kinie rozbrzmiewał jej perlisty chichot, ale to już jednak fajny urok Doroty Rabczewskiej.
Asterix i Wikingowie to film zabawny, może momentami przewidywalny i infantylny, ale również piękny. Polecam wybrać się nań całą rodziną. Pomimo, że dzieło jest może dość krótkie (raptem 75 minut), śmiechu w kinie co nie miara, a i po seansie wszyscy wrócą do codzienności z lepszymi humorami i bananem na twarzy. Dla miłośników dwójki Galów - pozycja obowiązkowa.