To normalne, że kariera twardzieli kina akcji kończy się z reguły szybciej niż u innych aktorów. Sylvester Stallone zaczynał od pornosów, aby potem wykreować prawdziwą ikonę kina akcji - Johna Rambo. Dziś dostaje role tylko w niskobudżetowych produkcjach, które od razu lądują na DVD i tylko dzięki magii tytułu jego najnowszego filmu udało mu się jeszcze raz zajrzeć na wielki ekran. Podobny los spotkał Jean-Claude Van Damme, choć on akurat nie zaczynał od filmów porno.
Nietrudno jednak zauważyć, że praktycznie zniknął. Od czasu do czasu w telewizji pojawi się jakiś film z jego udziałem, którego nie było w kinach, bo od razu powędrował na krążki. Taką też produkcją jest "Aż do śmierci". Nie oczekiwałem po tym filmie wiele, ale miałem przynajmniej nadzieję, że francuski aktor wciąż potrafi przyzwoicie kopać. Niestety Van Damme to tylko rozpaczliwa próba przyciągnięcia starych fanów, bo akcji tu tyle co zdrowej żywności w Macdonald's.
Podstarzały bohater kina akcji wciela się tutaj w postać gliniarza Anthony'ego Stowe'a. Trudno się ze mną nie zgodzić, że Van Damme nigdy jeszcze nie wyglądał tak brzydko. Wredny gliniarz, ćpun, degenerat. Ściga byłego partnera, który na chwilę obecną stara się zostać miejscowym Donem. Na pudełku przeczytamy: "Pierwsza bitwa jest przegrana - postrzelony Anthony zapada w głęboką śpiączkę. Jednak po kilku miesiącach budzi się do życia, z mocnym postanowieniem, żeby naprawić to, co zepsuł". Wiecie co jest w tym zabawne? Beznadziejna fabuła jest tak niemiłosiernie rozciągnięta, że opisane wydarzenie ma miejsce w połowie filmu.
Scenariusz sprawia wrażenie, jakby scenarzysta miał pomysł na dwie efektowne sceny, a potem nie mógł wykombinować, co zrobić aby film miał przyzwoitą długość. Określenie "efektowne sceny" to zresztą gruba przesada, bo "Aż do śmierci" jest marnie wyreżyserowany i z filmem akcji ma niewiele wspólnego. W ostatniej scenie (oczywiście wielka strzelanina) każdy strzał pada w zwolnionym tempie, co wynudza i rozciąga czas projekcji jeszcze dłużej.
Trudno znaleźć jakiekolwiek atuty filmu. Nuda, kiepskie dialogi, słaba reżyseria, fabuła jeszcze gorsza, kiepska obsada i przeciętne aktorstwo. Nie ma o czym gadać - bieda i nędza, której należy po prostu unikać. Jeśli ktoś z Was z nutą nostalgii wspomina takie filmy jak "Quest", "Uniwersalny żołnierz", "Podwójne uderzenie" to podczas oglądania marnej kreacji Van Damme'a w "Aż do śmierci" w głowie będzie mu się tłukło jedno pytanie. Co się z tobą, stary stało? Gdzie twoje kopniaki z półobrotu, które położyłyby Chucka Norrisa?
Powrót Schwarzeneggera w "Terminatorze 3" się udał. Powrót Willisa w "Szklanej Pułapce 4.0" również. Powrót Stallone w "John Rambo" mniej, choć film ma swoich zwolenników. Na powrót Van Damme'a lepiej nie czekać.