Myślisz, że jesteś dorosły, bo wypadły ci już mleczaki? A czy jesteś gotowy na śmierć? Oceniamy „Babyteeth”
„Babyteeth” potrafi mówić o trudnych rzeczach, nawet jeśli pozornie o nich milczy. Choroba, miłość, uzależnienie i współczucie to główne tematy opowieści inicjacyjnej, której główną bohaterką jest szesnastoletnia Milla.
OCENA
Ona: podobno z dobrego domu, wycofana, neurotyczna, pragnąca miłości. On: zbuntowany, bez pieniędzy, bez domu, bez przyszłości. Połączy ich skomplikowana relacja. Dla obojga z nich ta znajomość będzie próbą zmierzenia się z dorosłością. Nieznaną, zaskakującą i zawstydzającą. To będzie trudne i burzliwe oswajanie się ze sobą nawzajem i z życiem, które nie lubi kompromisów. Reżyserka Shannon Murphy („Obsesja Eve”) i scenarzystka Rita Kalnejais tworzą w „Babyteeth” świat ze skrawków, momentów, zdarzeń. Ten patchwork raz widza otula, innym razem gryzie, czasem odsłania. Stanowi jednak spójną, dojrzałą całość, uszytą z miłości, tęsknoty i lęku.
Milla (Eliza Scanlen) ma szesnaście lat i ma raka. Moses (Toby Wallace) ma dwadzieścia trzy i jest uzależniony od narkotyków.
Pewnie, gdyby nie przypadek, nigdy by się nie spotkali. Ale lądują wspólnie na jednej stacji kolejowej. Ona czeka na pociąg do szkoły, jest nieobecna, zlękniona. On potrąca ją, biegnąc, jakby chciał wskoczyć pod pędzący pojazd. Kiedy zostają sami na peronie, zaczynają rozmawiać. Milli leci z nosa krew. Wtedy Moses ściąga koszulę i wyciera jej twarz, tuląc ją do siebie. Od tej chwili będą nierozłączni. No, prawie. Bo Moses będzie pojawiał się i znikał. Ale Milla będzie wiernie czekać. Bo kocha. I potrzebuje bliskości.
Jak być nastolatką, kiedy choruje się na nowotwór?
Można na przykład zmieniać peruki. Milla zmienia. Raz jest niepozorną blondynką, innym razem ma zielone włosy, jest bezpretensjonalna, szalona, kiedy indziej jest rozczochrana, ma tlenione włosy i wygląda, jakby urwała się z teledysku Blondie. Najbardziej sobą jest, kiedy jest łysa. Drobna, naturalna, ufna i chcąca być kochaną. Ale też niespokojna. Bo wciąż coś jest nie tak. W szkole jej nie akceptują. Rodzice mają swoje problemy. Pozornie ułożeni, wykształceni duszą się pod natłokiem zmartwień, wątpliwości, paranoi. Przerażeni chorobą, która boli ich wszystkich, choć to Milla cierpi zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jest jeszcze on, Moses, który wywraca wszystko do góry nogami. Dzięki niemu dziewczyna czuje się potrzebna, czuje, że żyje. Egzystencja nabiera sensu. Ale kiedy ją rani, wszystko inne staje się nieważne.
Moses to niespokojny, wolny duch. Powiedzielibyśmy, używając klisz, że jest bad boyem. Ma potargane włosy, tatuaże na całym ciele, ubiera się niestosownie do okazji, żyje z dnia na dzień. A na co dzień potrzebuje dragów, żeby w ogóle móc funkcjonować. To uzależnienie zepchnęło go poza margines. I to ono – paradoksalnie – da mu szansę na to, by znaleźć porozumienie z drugim człowiekiem.
Będziemy świadkami relacji Milli i Mosesa oraz choroby dziewczyny.
Ci dwaj rozwijający się symultanicznie intruzi, bo tak chłopaka postrzegać będą rodzice nastolatki, nadają ton tej historii. Obaj transformują. I obu Milla i jej rodzina się podporządkowują. Raz z konieczności, innym razem z niemożności znalezienia innego źródła... szczęścia. O ile jednak Moses zabiera czas antenowy (i to świetnie, bo wcielający się w niego Toby Wallace jest fenomenalny i autentyczny), to nowotwór jest wrogiem cichym. To przemilczenie pewnych spraw jest jednak pozorne. Choć w „Zębach mlecznych” nie odwiedzamy Milli w szpitalu na chemioterapii, choroba jest obecna. W nastrojach dziewczyny, w stanie ducha jej rodziców. W ich zlęknionych spojrzeniach i radości jej matki, kiedy patrzy na nią, jak ta swobodnie tańczy przy dźwiękach Sudan Archives.
„Babyteeth” urzeka aktorstwem. Kwartet złożony z Elizy Scanlen, Toby'ego Wallace'a, Essie Davis w roli Anny, matki Milli i Bena Mendelsohna jako jej ojca, Henry'ego, świetnie ze sobą współgra i czuje się nawzajem. Portret rodziny, do której wdarli się nieproszeni goście, jest przejmujący i gorzki, prawdziwy. Film Murphy spełnia swoją rolę nie tylko jako opowieść inicjacyjna, ale także studium choroby, niewidzialnego wroga, który zagarnia dla siebie coraz więcej przestrzeni. „Mleczne zęby” wzruszają, zachwycają muzyką (sekwencja na imprezie!). I przede wszystkim porażają bezradnością swoich bohaterów, którzy z tych skrawków, jakie widzimy, starają się poskładać własne życie. Życie pełne niepokoju, strachu o jutro i coraz głośniej wybrzmiewającej pustki.
Film „Zęby mleczne” już w kinach. Oficjalna premiera: 8 sierpnia 20120 roku.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.